Lily's POV:
Wstałam, widząc tylko kołdrę i poduszkę koło mnie, co oznaczało, że on jest w pracy...albo na dole. Wstałam i poszłam do łazienki. Umyłam zęby i poszłam wziąć szybki i orzeźwiający prysznic. Czysta i odświeżona w szlafroku, poszłam do pokoju po czystą bieliznę oraz ubrania. Wyciągnęłam z szafki bieliznę, a następnie z innych szuflad wyciągnęłam Zwykłe jeansowe spodenki i do tego zwykły szary top na ramiączka. Idąc do łazienki, przelotem zerknęłam na zegarek 09:27. Podeszłam do lustra, po czym pomalowałam rzęsy, a na policzki nałożyłam niewielką ilość różu. Spięłam włosy w wysokiego, luźnego koka, który po części wyglądał byle jak, no ale tak właśnie mi się podobało. Wychodząc z łazienki, z zamiarem pójścia do pokoju Jazzy, założyłam na nogi skarpetki i poszłam do niej. Po cichu uchyliłam drzwi, z racji takiej, iż może ona jeszcze smacznie spać. Leżała zawinięta kołdrą jak naleśnik, nie ruszając się, co mogło oznaczać, że albo śpi, albo nie żyje. Na tę myśl, aż się skarciłam w głowie. No pewnie, że śpi. Zostawiłam drzwi lekko uchylone i zeszłam na dół, aby zająć się przygotowaniem śniadania. Już miałam iść do kuchni, ale zdecydowałam się najpierw zobaczyć czy Justin jest w swoim pokoju "od pracy". Niepewnie zapukałam do drzwi nie słysząc żadnej odpowiedzi więc niepewnie umieściłam rękę na klamce i lekko uchyliłam drzwi. Pokój był pusty. Nie mam pojęcia czemu, ale z ulgą odetchnęłam, że go nie ma. W dobrym humorze poszłam do kuchni i włączyłam radio, ale nie na tyle głośno, żeby Jazzy się obudziła. Wyjęłam wszystko co potrzebne mi było do wcześniej już przemyślanego śniadania i zabrałam się do roboty. Tanecznym krokiem przygotowywałam jedzenie, aż na schodach nie zauważyłam zaspanej Jazmyn. Szła z misiem w jednej rączce a drugą przecierała zaspane oczy i ziewała przeciągle. Usiadła przy stole gdzie po chwili usiadłam i ja, jedząc.
-Ktoś tu się nie wyspał, co?- zaśmiałam się- Dlaczego?- zapytałam ciekawa, zajadając.
-Nie mogłam wcioraj zasnąć
-Trzeba było przyjść do nas- powiedziałam upijając łyk herbaty. Mała tylko wzruszyła ramionkami po czym oparła się o stół.
-Na co moja księżniczka ma dziś ochotę?- Zapytałam podnosząc się z siedzenia i odstawiając do zlewu używane przeze mnie naczynia.
-Hmm... Może płatki z mlekiem- Powiedziała, bujając wiszącymi nogami, z krzesła.
-Okej, robi się.- wzięłam mleko z lodówki i nalałam odpowiednią ilość do miski, po czym wstawiłam do mikrofali. Czekając, oparłam się o blat i zaczęłam patrzeć na Jazzy.
-Do kogo ty podobna Jesteś?- zapytałam ciekawa jej odpowiedzi. Ona się uśmiechnęła, po czym szepnęła z dumą i zadziornym uśmieszkiem.
-Do tatusia- zaśmiałam się ze sposobu w jaki to powiedziała, po czym zaczęłam się z nią droczyć.
-A do mamusi nie?- uniosłam brwi pytająco, nadal rozbawiona. Pokiwała przecząco głową.
-Hmm, może zmienisz zdanie jak cię wygilgotam, co?- Ona wstała z krzesła, po czym śmiejąc się zaczęła zaprzeczać.
-Oj, chyba tak- zaczęłam się do niej zbliżać.
-Nie!- pisnęła ze śmiechem i rzuciła się biegiem do salonu, a ja zaczęłam ją gonić. Po chwili ją dogoniłam i złapałam tak, że nie mogła się wykręcić.
-Aaa, mam cię. I co teraz?- zaczęłam ją gilgotać a ona się wierciła i śmiała wniebogłosy. Po chwili usłyszałyśmy dźwięk otwieranych drzwi. Przyszedł Justin.
-Jestem!- puściłam Jazzy a ta od razu pobiegła do niego i się przytuliła. Też poszłam do nich.
-Czeeeść mała!- Zdejmował kurtkę a jazzy schowała się za jego nogami.
-Pomuś mi!- Justin zdezorientowany popatrzył na nią, a potem na mnie.
-Mama mnie gilga!- On na nią popatrzył, a potem chytrze się uśmiechnął.
-A może i ja cię wygilgam?- Mała szybko zaprzeczała głową i schowała się za stołem w kuchni. Justin poszedł za nią. Zaczęłam iść na górę.
-Lily!- krzyknął, a ja aż się wzdrygnęłam, nie wiedząc o co mu chodzi.
-Chodź tu natychmiast!- czemu on tak nagle krzyczy? Nie ukrywam, że się właśnie boję. Niepewnie szłam w ich kierunku. Jazzy stała obok Justina nie rozumiejąc o co chodzi, podobnie jak ja.
-Jazzy idź na górę kochanie- powiedział próbując zachować spokój. Nie, nie, tylko nie to...To nie wróży nic dobrego. Jazzy mnie ominęła i szybko poszła na górę.
-Lily, do mnie- powiedział ze świdrującym spojrzeniem, które oznaczało, że mam kłopoty, i to spore.
-Co się stało?- Na prawdę nie wiedziałam o co chodzi.
-Gdybym nie przyszedł w porę to cały dom poszedłby z dymem!- zaczął się wydzierać, a ja już wiedziałam o czym mówi. O kuźwa!
-J-ja nnie chciałam, zapomniałam- spuściłam głowę na dół z zażenowania. Jak mogłam zapomnieć o mleku?
-Ja wiem, że ty nie chciałaś, ale czy ty na prawdę nie myślisz?! Boże! Już samej w domu na chwilę cię zostawić nie można?!- wydzierał się wściekły, a w moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Nie były one spowodowane przez niego, tylko przeze mnie, przez to, że się rozczarowałam samą sobą. Chodzi o fakt. Gdybym poszła na górę to mogłoby się to źle skończyć. Jak mogłam być taka bezmyślna!!
-Ja nie wiem. po prostu się zagapiłam i...- urwałam w połowie. Tak na prawdę nie miałam nic na swoje usprawiedliwienie.
-I co?- zapytał z kpiną, rozczarowaniem, ale i ze złością- Lily, jesteś tak roztrzepana! Idź już lepiej, zanim oberwiesz.- Powiedział wściekły a ja tylko przytaknęłam i pobiegłam, nie mogąc powstrzymać płaczu, na górę, do sypialni. Wpadłam tam, zamknęłam drzwi i rzuciłam się na łóżko. Zaczęłam cicho szlochać w poduszkę. Miał rację...Jestem beznadziejna. Jestem roztargniona i nie mogę upilnować nawet takich błahych rzeczy jak zagrzanie mleka. Wszystko moja wina. Z tych rozmyśleń, po prostu zasnęłam...
Otworzyłam zaspana oczy i sięgnęłam ręką telefonu. Otworzyłam szeroko oczy, była już 15:08, ale nie to przykuło najbardziej moją uwagę. 4 nieodebrane połączenia. Jedno od nieznanego numeru a trzy kolejne od Patie. Był tam też sms: Czemu wyjechaliście?! Czy to Justin tego zażądał? Lily martwię się. Oddzwoń...
No to klapa. Sms wysłany został wczoraj o godzinie 20:16. Powinnam do niej zadzwonić. Zanim jednak to zrobiłam, usłyszałam jakieś rozmowy na dole. Podeszłam szybko do lustra, żeby sprawdzić mój stan. Jakbym miała jednym słowem opisać mów wygląd, powiedziałabym: PŁAKAŁAŚ. Byłam rozmazana od tuszu i nie wyglądałam najlepiej. Poszłam szybko do łazienki, a następnie przemyłam twarz wodą, starając się pozbyć resztek tuszu, po czym pomalowałam oczy na nowo. Zeszłam na dół i zobaczyłam Patie, rozmawiającą z Justinem. Jazzy oglądała bajki i bawiła się misiami.
-Cześć Lily- Patie podeszła do mnie po czym mnie uściskała, a ja odwzajemniłam jej uścisk.
-Przepraszam cię, za to że nie oddzwoniłam, ale miałam wyciszony telefon. Właśnie chciałam do ciebie dzwonić...- przerwała mi.
-W porządku. Porozmawiałam z Justinem i już wszystko wiem. Zamierzacie nadal skorzystać z pomocy psychologa?
-Tak- odpowiedziałam a Justin spiorunował mnie wzrokiem.
-Jeszcze nic o tym nie rozmawialiśmy. Zresztą, nie jestem chory! Ludzie, to już pokłócić z żoną się nie można?!
-Justin opanuj się. Jazmyn za ścianą a ty krzyczysz. Widziałam bardzo dobrze tą waszą "kłótnię" i mogę ci przysiądz, że to nie była tylko kłótnia.- Patie surowo patrzyła na niego, a on po prostu spuścił wzrok na dół. Wyglądał na zakłopotanego. I nie jestem pewna czy w moim, jakże ciekawym, życiu, widziałam kiedyś jego zakłopotanego. Role się odwróciły...
-Przepraszam was na chwilę, ale muszę zadzwonić- przypomniało mi się o nieodebranym połączeniu od jakiegoś nieznanego numeru. Poszłam na górę do sypialni, gdzie znajdował się telefon i zaczęłam oddzwaniać. Po dwóch sygnałach ktoś odebrał.
-Halo?- Jakiś męski głos. Nie miałam pojęcia do kogo on należy.
-Przepraszam, dzwonił pan na ten numer. Z kim mam przyjemność rozmawiać?- byłam zdezorientowana.
-Jason Grey.
-Ah, tak, przepraszam. Dzwonił pan odnośnie naszego dzisiejszego spotkania?
-Otóż to. Czy byłaby możliwość spotkania się dziś u mnie w biurze? Z mężem oczywiście.
-Tak, tak. O której godzinie mamy tam być?
-Gdzieś około 17:00 Pasuje Lily?- trochę mi niezręcznie rozmawiać z nim na ty.
-Dobrze, a czy mogę prosić cię o adres?- zaśmiał się
-Oczywiście...
Justina nie musiałam długo namawiać na to spotkanie, gdyż była tam Patie. Przy niej robi się potulny jak piesek. Patie zabrała Jazzy do siebie za co jej byłam ogromnie wdzięczna. Dostaliśmy lekarstwa dla Justina od Jasona. Oczywiście wizyta nie obyła się bez chamskich odzywek Justina. Właśnie siedzimy w samochodzie i w ciszy wracamy do domu. Na miejscu wyciągnęłam wszystkie leki na stół i zaczęłam odnosić się do wskazówek dr.Jasona jak je zażywać. Justin oczywiście olał kompletnie sprawę i jakby nigdy nic poszedł do swojego gabinetu. Dostał trzy opakowania leków. Mam nadzieję, że je weźmie. Wzięłam się za robienie kolacji, po czym w trakcie wyjęłam odpowiednią dawkę leków i położyłam na talerzyku. Mam nadzieję, że to coś zmieni. A jeśli nie? To co wtedy? Będę musiała żyć tak jak teraz? W strachu i niepewności, myśląc czy mi się dostanie z bóg wie jakiego powodu? Z tych wszystkich rozmyśleń rozbolała mnie głowa... Rozstawiłam talerze na stole i poszłam w stronę pokoju Justina. Zapukałam cicho.
-Chodź- weszłam i zobaczyłam go pogrążonego w papierach. Oderwał wzrok od czynności, którą do tej pory robił i skupił wzrok na mnie.
-K-kolacja- powiedziałam niepewnie, obawiając się jak zareaguje na to, że mu przeszkadzam.
-Już idę kotek- mrugnął do mnie. Zaczerpnęłam głośniej powietrze.
-Do...Dobrze- wyszłam z pokoju trochę oszołomiona. Mrugnął do mnie. Rany...Kiedyś robił to ciągle. Od razu poprawił mi się humor na te wspomnienia. Wesoło poszłam do kuchni i usiadłam do stołu, zaczęłam jeść, a po chwili dołączył do mnie Justin. Zaczęliśmy jeść. Przypomniało mi się o tabletkach dla niego. Niepewnie wstałam i podeszłam do talerzyka z tabletkami, po czym podsunęłam go Justinowi. Spojrzał na talerz, a potem na mnie.
-Nie wezmę tego- patrzył na mnie bez żadnych emocji.- Nie jestem kurwa chory, żeby brać to gówno.- Spuściłam wzrok na tabletki.
-Skoro tak, może weźmiesz jutro.- zabrałam od niego talerz.
-Chcesz herbatę? Albo soku?- zapytałam odwrócona od niego, przodem do blatu.
-Soku- przytaknęłam. Żeby go czymś zająć, zaczęłam go wypytywać jak w pracy. Zaczął mi opowiadać. Wlałam sok do szklanki, po czym dyskretnie "otworzyłam" tabletkę a następnie sprawnie wsypałam proszek do szklanki z sokiem dla Justina. Zrobiłam też tak z drugą. Bez żadnego odgłosu wymieszałam zawartość szklanki. A on nadal zdawał mi relację ze swojej pracy. Gratulując sobie w duchu za sprawną akcję, poczułam przypływ adrenaliny. A co będzie jeśli się zorientuje? Usiadłam koło niego. Znów zaczęliśmy jeść.
-Coś ty takich wypieków dostała?- zapytał z uniesioną brwią. O nie. Nie, nie. To przez strach i adrenalinę jaka we mnie buzowała. Niespokojnie poprawiłam się na krześle.
-Gorąco mi trochę- kiwnął głową i dalej zaczął jeść. Uwierzył. uff.
Po chwili zauważyłam jak jego ręka sięga po szklankę z "miksturą". Napił się i spojrzał na nią.
-Co to za sok?- O kuźwa!
-A co?- zapytałam zbyt szybko. Cholera..
-Jakiś taki dziwny. Ale może być- zaczął pić dalej.
Kiedy już zjedliśmy, zaczęłam sprzątać po kolacji a Justin poszedł dalej zajmować się papierami. Mam nadzieję, że to pomoże. To jest ratunek dla nas obu...
Hej :D
Rozdział dłuższy w ramach przeprosin, że tak długo... Trochę mało się dzieje, ale mam nadzieję, że się podoba.
Proszę o komentarze ;)