wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 15

CZYTASZ-KOMENTUJESZ
IM WIĘCEJ KOMENTARZY TYM SZYBCIEJ ROZDZIAŁ

Lily's POV:

-Wejdę jeszcze do łazienki. Zaczekaj Lily- Justin powiedział i wszedł do domu, a Patie miała zaniepokojony wyraz twarzy.
-Na pewno wszystko ok? Pokłóciłaś się z Justinem?- co mam odpowiedzieć? Nie nie pokłóciłam się, ale jak wrócimy do domu to nie jestem pewna czy się jeszcze spotkamy? Z namysłu wyrwał mnie jej głos.
-O co poszło skarbie?- przytuliła mnie.
-O nic...Nie pokłóciliśmy się. Ja po prostu źle się czuję.- wymusiłam uśmiech.
-No powiedzmy, że ci wierzę. Możesz zawsze na mnie liczyć.- uśmiechnęła się i pocałowała mnie w policzek. Zauważyłam, że Justin już wychodzi, po czym zaczęłam iść w stronę samochodu, którym tu przyjechałam, ale Justin złapał mnie za rękę.
-Nie jedziesz tym samochodem, jedziesz ze mną.- widziałam to świdrujące spojrzenie mówiące "zaraz cię zabiję", ale na szczęście jego mama już poszła.
-N-noo a co z...-przerwał mi.
-Przyjadę później po ten samochód.- posłusznie, chcąc nie pogarszać swojej obecnej sytuacji posadziłam córkę z tyłu, a ja poszłam do przodu. Justin wsiadł i trzasnął zły drzwiami. Odpalił samochód i zaczęliśmy jechać w stronę domu.
-mama? Nie jedziemy na wakacje?- spytała zdziwiona i lekko poirytowana Jazzy. Po tych słowach Justin spojrzał na mnie pociemniałymi oczami, a ja jedyne co zrobiłam to spuściłam wzrok na kolana. Są tak interesujące w tej chwili.
-Nie jedziemy na wakacje Jazzy- powiedział i kontynuował dalej.
-mama jest zmęczona, a ja mam dużo pracy. Jak przyjedziemy do domu to pójdziesz prosto na górę, do pokoju się pobawić dobra?
-Dobra- mruknęła niezadowolona
-mama zrobiła coś źle i muszę jej pomóc- dorzucił i ponownie obdarzył mnie piorunującym spojrzeniem, a na moim ciele pojawiły się nieprzyjemne dreszcze...

Podjechaliśmy na podjazd i od razu wyszłam z samochodu z nogami jak z waty, obawiając się tego co się zaraz stanie. Weszłam do salonu i położyłam się na kanapę, gapiąc się jak głupia w sufit. Usłyszałam jak wchodzą do domu, po czym zamykanie drzwi i odgłos małych stópek biegnących na górę.
-Jazzy! Nie biegaj po schodach!- zbliża się do mnie. słyszę jego kroki coraz głośniej, aż w końcu widzę go nade mną z chytrym uśmieszkiem. Patrzę na niego i łza wypływa mi w stronę ucha. Jego uśmiech znika i poirytowany siada przy moim ciele.
-Co ja ci zrobiłem, że ryczysz?
-Zabijesz mnie?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie, a on patrzył na mnie intensywnie.
-Kusząca propozycja, ale nie...nie zabiję cię. Zależy mi na tobie - powiedział i otarł mi łzę.
-To znaczy, że mnie kochasz?- lekko się uśmiechnął a ja zaczynam już mieć mętlik w głowie. O co chodzi?
-Jesteś moja i zawsze cię kochałem, kocham i będę kochać- nie nadążam za nim.
-Skoro tak twierdzisz, to czemu mnie tak traktujesz?- uśmiech zniknął
-Chyba już to przerabialiśmy, tak?- kiwnęłam głową, ale nie jestem pewna czy tak czy nie. Czemu on mnie jeszcze nie zabił? To te jego gierki? Czemu nie wydaje się być zły?
-Co mi zrobisz?- spytałam cicho, patrząc na niego błagalnie i kiedy miał już coś powiedzieć ja mu przeszkodziłam.
-Proszę nie bij mnie, jestem obolała.- błagalnym głosem powiedziałam i podwinęłam bluzkę ukazując siniaki na brzuchu. Jego oczy się rozszerzyły i przejechał palcem po sińcach.
-T-to ja?- patrzył na mnie z niedowierzaniem.
-Tak- szepnęłam. Justin głośno wciągnął powietrze i spojrzał na mnie spod byka.
-P-proszę nie bij mniee. Błagam- on wstał.
-Nie okładaj mnie pięściami- zaczęłam szybko prosić i odwróciłam się ze strachu tak, że leżałam na brzuchu Justin spojrzał na mój tyłek, po czym odszedł. A-ale jak to? Nic mi nie zrobi? Kątem oka zauważyłam, że idzie na górę. Mam odetchnął z ulgą, czy się bać? Nie zmieniłam pozycji, gdyż było mi dość wygodnie. Usłyszałam jak schodzi po schodach Justin. Tylko zamknęłam oczy, ponieważ nie wiedziałam co zamierza. Znów stał nade mną i wziął mnie na ręce. Niesie na górę i stawia na...korytarzu? Stoję i patrzę jak idzie do Jazzy i coś mówi. Ona schodzi zadowolona na dół i po chwili słyszę, że włącza telewizor. Chyba bajki. Justin znów mnie bierze na ręce i zanosi do sypialni. Na łóżku widzę czarny, skórzany pejcz i kajdanki. Nie wiedząc co zamierza moje ciało zaczęło się trząść. Justin mnie posadził na łóżku i usiadł koło mnie. Patrzyłam na niego obawiając się tego co zamierza.
-Chcesz wiedzieć po co to?- powiedział wskazując na pejcz i kajdanki.
-P-pobijesz mnie tym?- spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął.
-Tak, ale nie tak jak to sobie wyobrażasz.
-T-to jjak?- na prawdę nie wiem o co mu chodzi.
-Przełożę cię przez kolano. A może poradzimy sobie bez pejcza...Co ty na to? Inaczej mówiąc zleję cię. Nie usiądziesz przez tydzień.- powiedział z głupawym uśmieszkiem i pociemniałymi, pełnymi pożądania oczami.
Ja wstałam i zaczęłam się od niego oddalać. Nie chcę tego. Cholera.
-Nie- piszczę.
-Tak Lily. Chyba, że wolisz inną karę, ale uprzedzam, że będą bardzo nieprzyjemne.- Na prawdę nie chce tego. Inne kary? Ale jakie?
-Chodź tutaj- mówi władczo. Blednę. Jezu...On mówi poważnie. Stoję, wpatrując się w niego, w zupełnym bezruchu.
-N-nie chcę tego- mówię półszeptem.
-Dostaniesz klapsy, a potem szybko i ostro cię zerżnę. Ah, przepraszam- uśmiechnął się szyderczo.
-Będziemy się kochać- zmrużył na mnie oczy i uśmiechnął się lekko. Głos ma cichy i groźny. Jestem lekko zszokowana. Justin przygląda mi się, czekając. Oczy mu płoną z podniecenia, a ja zupełnie tego nie rozumiem. Powinnam uciec? No dobra ucieknę, ale co dalej? I tak jest w stosunku do mnie łagodny. Prawdę mówiąc to spodziewałam się śmierci. Justin przygląda mi się, czekając. Oczy mu płoną.
-Czekam...Nie należę do ludzi cierpliwych i ty wiesz o tym- nierówno oddycham przerażona. Krew szybciej krąży w moich żyłach a nogi mam jak z waty. Powoli i niepewnie idę w jego stronę.
-Grzeczna dziewczynka- mruczy. Nagle chwyta mnie i przekłada przez kolano. Jednym płynnym ruchem przesuwa mnie tak, że klatką piersiową opieram się o łóżko obok niego. Lewą nogę zarzuca na moje nogi, bierze kajdanki i zapina mi je na rękach za moimi plecami, tak, że nie jestem w stanie się ruszać. O kurwa.
-Odwróć głowę w moją stronę i patrzysz na mnie- nakazuje stanowczo. Natychmiast robię co karze.
-Dlaczego jesteś karana?- niezręcznie mi być w takiej pozycji. Jeszcze ten jego sposób mówienia, jakby gadał o pogodzie.
-Znów się zawiesiłaś? Pytam cię o coś!- uniósł się trochę.
-B-bo ucieekłam- szepczę
-Uważasz, że to było uczciwe w stosunku do mnie?- pyta
-Nie
-Zrobisz to jeszcze raz?
-Nie- może i tak.
-Dostaniesz klapsy za każdym razem, gdy nawet wspomnisz o ucieczce, zrozumiano?- patrzy na mnie groźnie. Kiwam głową na znak, że rozumiem. Powoli opuszcza mi spodnie. Jakie to poniżające. Poniżające, przerażające i żenujące. Cholera. Będzie bolało? Kładzie rękę na moich pośladkach. Głaszcze je, przesuwając po nich dłoń. Aż nagle jego dłoń znika, po czym uderza mnie mocno. Piszczę. O kurwa! Jestem zszokowana, próbuję wstać, ale Justin widząc co zamierzam dociska mnie prawą ręką do łóżka uniemożliwiając kompletnie jakiekolwiek ruchy.
-Nie kotek- śmieje się. Znowu mnie głaszcze tam gdzie uderzył. I kolejny klaps. Piszczę.
-Cicho- mierzy mnie surowym wzrokiem, a ja już więcej nie chcę. Chcę wstać! Teraz! To boli! I klaps. Zaciskam usta, próbując w ten sposób być cicho. Znów głaszcze. Jego ręka ponownie znika, a ja zaczynam się wiercić, aby uniknąć ciosów.
-Nie ruszaj się- warczy
-Inaczej wlepię ci jeszcze więcej klapsów.- Zwisam w bezruchu na jego kolanie. Głaszcze mnie teraz, a za chwilę znowu klaps, który w wykonaniu Justina jest na prawdę bardzo mocny...

Po jakimś dwunastym klapsie nie mam już nawet siły zwisać. To jest męczące. I klaps. Tym razem już nie wytrzymuję.
-Aaaa!- piszczę.
-Dopiero się rozgrzewam- mruczy. Znowu mnie uderza. To się robi coraz trudniejsze do zniesienia. Bolą mnie ręce od tych kajdanek. Głaszcze mnie, a  potem znów uderzenie. Wydaję okrzyk bólu.
-Nikt cię nie słyszy, maleńka, tylko ja- mówi zadowolony. Uderza mnie jeszcze raz, i jeszcze. Mam ochotę błagać go, żeby przestał, ale nie zrobię tego. Nie dam mu tej satysfakcji. Justin daje mi lanie jeszcze parę razy. Moje ciało jest wykończone.
-Wystarczy- mówi chrapliwie i zmysłowo. Nie wiem czemu ma taki ton. Może nawet lepiej. nachylił się tak by być blisko mojego ucha i szepnął zmysłowo...
-A teraz cię zerżnę- oczy płoną mu z podniecenia. Co? Nie! Nagle wsuwa we mnie dwa palce, kompletnie mnie tym zaskakując, wciągam gwałtownie powietrze.
-Poczuj to...Przekonaj się jak bardzo to lubisz śliczna dziewczynko- śliczna dziewczynko? A temu co się stało? Moje myśli rozprasza jego dotyk. To jest druga część kary? Wbrew pozorom to jest nawet...przyjemne.
-Jesteś taka wilgotna...dla mnie- mówi z zadowoleniem.
-Nie wygodnie mi- niepewnie i cicho mówię. Wyjmuje palce i odpina kajdanki. Wstaję po woli, ale nie na długo, ponieważ wziął mnie na ręce i położył na łóżku. Kładzie się na mnie. Jedną ręką trzyma moje ręce nad moją głową i zaczyna całować szyję, a drugą ręką dotyka mojej kobiecości. Mimo tego, że on jest nadal tym Justinem, który mnie jeszcze dziś pobił i mój tyłek jest pewnie bordowy i piecze jak cholera, to chcę więcej. Przerywa całowanie i patrzy na mnie świdrującym i przerażającym spojrzeniem.
-Następnym razem kiedy odstawisz taki numer możesz mieć pewność, że nie będę taki miły.- Powiedział i kontynuował swoje wcześniejsze czynności. Justin zdejmuje mi majtki. Słyszę jak rozpina rozporek.
-Teraz cię przelecę...Nie nazwę tego kochaniem się kotek. Pamiętaj, to ma być ostro i szybko dla mojej przyjemności...nie twojej. Nie dojdziesz.- mruczy mi do ucha z pożądaniem. Sekundę później jest już we mnie cały. Justin porusza się w szybkim tempie, podrażniając moje biedne pośladki.
-Kocham. Pieprzyć. Się. Z. Tobą...Nie. Uciekniesz.- mówi między pchnięciami. I znów nie mam żadnej swobody poruszania się. Jak zwykle Pan "nie ruszaj się" wie jak mnie unieruchomić. Skrępował mi ręce. Kiedy już doszedł, wyszedł ze mnie i położył się obok, wpatrując się we mnie. Jestem obolała. A mój tyłek to już inna historia, należąca do tych mrocznych, w dziale książek pod tytułem kary. Mam niedosyt, muszę dojść. Chcę go tam. Powoli przesuwam rękę w dół, aby sobie ulżyć. Justin widząc co zamierzam od razu chwycił mnie za rękę.
-Nie dotykaj się. Chcę żebyś czuła frustrację i niedosyt.- w jego oczach znów jest ten mrok zmieszany z pożądaniem. Justin nagle przesuwa dłoń, tak, że dotyka mojej kobiecości, a jeden z palców powoli wsuwa do środka. Cichy jęk wydostaje się z moich ust.
-To jest moje- szepcze kusząco i groźnie.
-Tylko moje, rozumiesz?- pyta, zmieniając głos na bardziej stanowczy.
-Tak- głośno oddycham, pragnąc więcej.
-Dobrze...Grzeczna dziewczynka- uśmiecha się lekko i całuje w czubek nosa. Wyjmuje palec i idzie w stronę łazienki.
-Idziemy pod prysznic- mówi
-N-nie- jak to? ale ja nie skończyłam.
-Mówiłaś coś- pyta mnie z morderczym spojrzeniem. Dobrze wie co powiedziałam, ale w ten sposób daje mi do zrozumienia, żeby lepiej zmienić zdanie. Justin wyciąga do mnie rękę na znak, abym podeszła do niego
-Nic- wstaję i wyciągam swoją rękę, podając mu ją.



Hej :D
Po raz kolejny przepraszam za długie niedodawanie rozdziału, ale się nie rozdwoję. Proszę nie wpisujcie mnie na waszą czarną listę xD Starałam się i wyszło tak i siak. Pozdrawiam ;)

wtorek, 9 grudnia 2014

Rozdział 14

CZYTASZ - KOMENTUJESZ
IM WIĘCEJ KOMENTARZY TYM SZYBCIEJ ROZDZIAŁ



Lily's POV :

Zjedliśmy zamówione przeze mnie jedzenie i zaczęliśmy oglądać film.
-Dzwoniłaś do lekarza?- zapytał, patrząc na film.
-Nie...Jeszcze nie- powiedziałam cicho. Justin spojrzał na mnie trochę zirytowany.
-A zamierzasz kiedyś iść?- posłał mi nieco groźne spojrzenie
-Tak- powiedziałam i usłyszałam dzwonek do drzwi. Nachyliłam się, aby się podnieść, ale Justin mnie wyprzedził...
-Hej, jest Lily?- usłyszałam głos Isabell, na co się ucieszyłam. Szybko wstałam i zaczęłam podchodzić do drzwi, ale szło mi to opornie, ponieważ stopy zaczęły boleć.
-Hej, wejdź- posłałam jej uśmiech, po czym spojrzałam na Justina. Z jego miny mogłam wywnioskować, że nie jest zadowolony, że przyszła. Z zamyśleń wyrwała mnie przyjaciółka
-O matko! Lily! Co on ci zrobił?- posłała groźne spojrzenie na Justina, po czym mnie przytuliła i zaczęła kierować się w stronę schodów. Czuję kłopoty.

Justin's POV :

O matko! Lily! Co on ci zrobił? Czy ja dobrze słyszałem? CO ON CI ZROBIŁ? Niby dlaczego mnie obwinia? Przecież nie ma podstaw żeby zarzucić mi, że coś jej zrobiłem... No chyba, że ktoś powiedział Isabell co nieco. Na przykład moja mała Lily. Muszę z nią pogadać. W sumie może nie tylko pogadać...Wróciłem z powrotem na kanapę. Postanowiłem poczekać, aż Isabell wyjdzie.

Lily's POV :

Poszłyśmy do pokoju na górze, który znajduje się obok sypialni. Gdy weszłyśmy, Iss posłała mi pytające spojrzenie.
-Lily, czy to on zrobił ci to wszystko?- zapytała i pokazała na mnie ręką
-Po części- odpowiedziałam i łzy zaczęły gromadzić mi się w oczach.
-Nie płacz kochanie- wzięła moją rękę w swoją i zaczęła odwijać bandaż.
-Nie, zostaw- ona i tak zrobiła swoje. Gdy zobaczyła "dzieło" Justina, natychmiast wytrzeszczyła oczy, po czym spojrzała na mnie.
-Albo coś z tym zrobisz, albo ja. Nie obchodzi mnie czy tego chcesz czy nie. Od cię niszczy!- Uniosła się na mnie. Nie patrzyłam na nią.
-Ciszej...M-mów ciss-szej
-Pomyśl o tym i odezwij się.- wyszła lekko zdenerwowana, a ja tam stałam i patrzyłam na drzwi. Usłyszałam jak Iss mówi cześć i trzaska drzwiami, a po chwili kroki, które z każdą sekundą stawały się coraz głośniejsze. Do pokoju wszedł zły Justin. Zamknął drzwi. Odwróciłam się do niego plecami ze strachu, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Słyszałam jak powoli do mnie podchodzi. Stał za mną, ale bałam się odwrócić...Nagle złapał mnie za rękę, na której widniał napis "JB". CHOLERA! Odwinięta ręka. Teraz na pewno się zorientuje, że jej pokazywałam.
-Czemu kurwa odwijałaś tą rękę?!- wydarł mi się do ucha, na co podskoczyłam.
-J-ja...-przerwał mi.
-Co ty?! Powiedz pierdolone: pokazywałam Isabell- wycedził mi do ucha. Zaczęłam się trząść.
-Sama odwinęła- wyszeptałam ze spuszczoną głową. Odwrócił mnie w swoją stronę.
-Skąd ona wiedziała, że to ja ci zrobiłem?- zapytał z chytrym uśmieszkiem na twarzy, który nie koniecznie oznaczał dobry nastrój. Wręcz przeciwnie, oznaczał złość.
-N-nie wie...- znów mi przerwał
-Ah nie wiesz? Może ci przypomnę Lily hmm?- spojrzał na mnie spod byka, a słona łza wypłynęła z mojego oka. Nim zdążyłam odpowiedzieć na jego pytanie, poczułam mocne pieczenie na prawym policzku. Pisnęłam i złapałam się za obolałe miejsce. Złapał mnie za ramiona dosyć mocno.
-Skąd ona kurwa o tym wie? Powiedziałaś jej?- zapytał niby spokojnie, ale jednak na odległość można było wyczuć od niego wściekłość. Nadal milczałam i poczułam kolejny cios w polik. Płakałam.
-J-ja!- krzyknęłam, a na jego twarzy znów pojawił się ten sam uśmiech co przedtem.
-Tak myślałem kotek. Wiesz, że tego tak zostawić nie możemy prawda?- pogłaskał mnie po czerwonym policzku.
-Zostaw mnie!- cała dygotałam ze strachu i patrzyłam na niego moimi szklistymi oczami, kiedy on jak gdyby nigdy nic uśmiechał się chytrze.
-Masz do wyboru- zaczął spokojnie.
-Nie!- krzyknęłam i zaczęłam biec w stronę drzwi. Nie dana mi była ucieczka, ponieważ poczułam ręce na tali ciągnące mnie w przeciwnym kierunku. Wyrywałam się i płakałam głośno. On mnie trzymał, dociskając moje plecy do swojej klatki piersiowej, po czym zaczął szeptać.
-Mogę ci zaoferować coś co będzie przyjemne dla mnie, ale nie koniecznie dla ciebie...Wiesz o czym mówię- powiedział i pocałował mnie w szyję. Płakałam głośno i krzyczałam, ale on nie dawał za wygraną.
-Albo odwiedziny w piwnicy- przestałam się wyrywać, po czym powiedziałam coś kompletnie nie w moim stylu.
-Czy jak pójdę do piwnicy...Zostaniesz ze mną?- szepnęłam końcówkę zdania i czekałam na jego reakcję. Zaczął się śmiać.
-A niby dlaczego miałbym tam siedzieć?- spytał logicznie
-Boję się...Nie chcę siedzieć tam sama- odwróciłam się w jego stronę a on spojrzał głęboko w moje wystraszone oczy.
-Dobrze...- Najzwyczajniej w świecie zgodził się.
-Ale jest warunek
-Jaki?- pomyślał chwilę, po czym powiedział
-Przyznasz mi się czy ciąża to prawda- jego wzrok był zabójczo skupiony na moich oczach.
-Jeśli przyznasz się teraz, unikniesz dodatkowej kary za kłamstwo a ja pójdę z tobą- powiedział spokojnie
-Tak, to prawda...Ale już nie jestem w ciąży.- powiedziałam z bólem w oczach. A na jego twarzy wymalowany był szok i złość...
-co?..Ale jak to kurwa już nie?- zaczynam się bać. Jest zły, a nawet bardzo zły. W skali od 1 do 10 to jest to 10 na pewno. Patrzy się surowo i intensywnie w moje oczy a strach mnie paraliżuje i nawet nie drgnę palcem.
-Po-ooroniłam- wyjąkałam.
-A u lekarza byłaś w ogóle? Skąd te przypuszczenia?- byłam, ale nie chciałam aby ze mną szedł. Zdawałam sobię sprawę, że przy moich dziennych stresach spowodowanych przez Justina ta ciąża może być zagrożona...A teraz on mnie zabije. Dosłownie mówiąc.
-B-bo jja byłamm u lekarza...jak spałeś- z każdą sekundą jego wyraz twarzy robił się coraz to poważniejszy.
-Ale co się stało?- spytał wściekłym tonem.
-J-ja nie wiem- skłamałam. Nie wyznam mu prawdy. Tylko bardziej się wkurzy. Z zamyśleń wyrwał mnie silny ból na policzku. Uderzył mnie. Spojrzałam na niego raptownie a obraz coraz bardziej mi się rozmazywał przed oczami przez zgromadzające się łzy.
-Dl-dlaczego mnie u-uderzyłeś?- łzy spłynęły a on stał beztrosko, niewzruszony przede mną.
-To wszystko twoja wina- powiedział z kpiną z szyderczym uśmiechem mówiącym "wcale mi do śmiechu nie jest...Zaraz cię zabiję"
-Nie!
-Tak!
-To twoja wina!- od razu zmrużył na mnie oczy.
-Ty dziwko!- uderzył mnie o wiele mocniej niż poprzednio, przez co upadłam na podłogę.
-Oh moja wina?- mówi i zaczął kopać mnie w brzuch. Krzyczę. Brak jakiejkolwiek reakcji.
-Prze-przestań!- krzyczę między płaczem błagalnie.
-Myślisz, że to moja wina?! Masz wszystko a ty mi się kurwa tak odwdzięczasz?! Oskarżasz mnie o takie rzeczy?! To tylko i wyłącznie twoja wina szmato! Nie dbałaś o życie tego dziecka tak jak powinnaś!- skończył kopać mnie, po czym stanął nade mną kiedy ja płakałam i zwijałam się z bólu.
-Wstawaj dziwko!- nie ruszyłam się. Ból nie pozwolił mi na to.
-Wstawaj mówię!- gdy ponownie nie zareagowałam, chwycił mnie mocno za włosy zmuszając do wstania. Chociaż w chwili obecnej nie nazwałabym tego staniem, a raczej klękaniem przed nim. Mój płacz był połączony z krzykiem.
-Zasada numer dwa!- krzyknął na co się wzdrygnęłam.
-Sz-aacune-ek
-I gdzie tu szacunek Lily? Nie słuchasz się! Chyba znasz zasady tak?powiedział nadal patrząc na mnie ozięble. Kiwnęłam w pośpiechu głową na tak, obawiając się kolejnego zbicia.
-Oświeć mnie! Zasada numer jeden!- szarpnął teraz tak za moje włosy, że głowa była skierowana prosto w jego stronę.
-Mów!
-P-posłuszeeństwo
-Zasada numer dwa
-S-szacunek
-Trzy
-Szczeerość
-Kim ja dla ciebie kurwa jestem, hm?- zaczyna się. Tyle razy będę cię szkolił aż się kurwa nie nauczysz! Kim ja dl...
-Mężem!- krzyknęłam razem ze szlochem. Uderzył mnie ponownie bardzo mocno.
-I pamiętaj kurwa o tym!...A teraz jadę do pracy- bezuczuciowym wzrokiem spojrzał na mnie a ja zwijałam się z bólu i płakałam, płaszcząc się przed nim.
-Ogarnij się i przygotuj na prawdziwy ból Lily. Jak wrócę to zapewniam cię, że pocierpisz. Postaram się zapewnić ci porządną lekcję, którą zapamiętasz do końca swojego życia. To co było teraz, traktuj jako rozgrzewkę.- powiedział i założył mi kosmyk włosów za ucho. Uśmiechnął się szyderczo i wyszedł, trzaskając drzwiami. Kolejna fala łez zakryła moje policzki. Jeszcze przez jakiś czas leżałam na podłodze zwinięta w kulkę i płakałam. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej, po czym oparłam się o ścianę. Lekko uniosłam koszulkę i serce na chwilę mi stanęło. Zobaczyłam kilka dużych siniaków i lekkie przetarcia. Delikatnie dotknęłam obolałego miejsca opuszkami palców i syknęłam z bólu. Miałam metr od łóżka więc przeczołgałam się do niego. Złapałam jedną ręką łóżko a drugą ręką brzuch. Powoli próbowałam się podnieść. Wstałam najpierw na kolana, potem wolno wdrapałam się na łóżko. Stwierdziłam, że to jest ten moment. Moment, którego nie mogę wytrzymać z powodu ogromnego bólu. Sięgnęłam po strzykawkę ze środkiem przeciwbólowym o bardzo mocnym działaniu, który kiedyś schowałam za łóżkiem, w miejscu gdzie nikt do niego nie zagląda. Wzięłam igłę ze strzykawką napełnioną płynną substancją. Ponownie odsunęłam koszulkę, a moje tętno wzrosło. Nie wiem czy ze strachu czy z bólu, czy może przez to jak źle wygląda boczna część mojego brzucha. Przyłożyłam igłę do bolącego miejsca i ze zdenerwowania przygryzłam wargę. Wiedziałam, że będzie to bolesne, ale w tym momencie nie miałam innego wyjścia. Tak czy inaczej cierpiałam. Szybkim ruchem wbiłam igłę w obolałe miejsce. Jęknęłam i skrzywiłam się. Wstrzyknęłam całą zawartość. Z powrotem schowałam na miejsce przedmiot i naciągnęłam na obolałe miejsce koszulkę. Leżałam na łóżku, czekając aż zacznie działać. Nie mogę tak żyć. Iss ma rację. Co on zamierza mi dziś zrobić? Zabić? Jeśli nie to jestem tego świadoma, że ból będzie nie do zniesienia. Już nie chcę. Odwróciłam głowę chcąc pozbyć się tych wszystkich dręczących myśli, a mój wzrok utkwił na znanym mi dobrze telefonie. Wyciągnęłam rękę w jego stronę i wzięłam go, po czym wybrałam numer do Isabel. Pierwszy sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sygnał. Czwarty sygnał. Poczta głosowa. Nagram jej się...To nie może czekać,
-Iss to ja.- powiedziałam załamanym głosem co chwila pociągając nosem.
-Emm...Mam dość!- zaczęłam znów płakać.
-Wyjeżdżam od niego! Zabieram Jazzy. Nie mam siły na takie życie! Czy ja na to zasługuję? Nie chcę tak żyć! Z nim żyć!- wzięłam głęboki oddech.
-W każdym razie zabieram ją i jadę przed siebie. Przenocujemy dziś w hotelu, a jutro...-głos mi się załamał i na chwilę przestałam, aby się trochę uspokoić, po czym powiedziałam pół szeptem...
-A jutro jakoś będzie. Pa.- zakończyłam nagrywać wiadomość głosową i już praktycznie nie czułam bólu. Zaczęło działać. Wstałam i zabrałam się za pakowanie rzeczy. Kiedy już je spakowałam, poszłam do pokoju Jazzy i zaczęłam pakować jej rzeczy. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybko zeszłam na dół i otworzyłam drzwi. To była Isabel. Chwilę stała jak słup, aby po chwili mocno mnie do siebie przytulić.
-Boże! Jak ty wyglądasz! Co ci zrobił?- przejęta panikowała
-P-pobił mnie- zaczęłam płakać w jej ramię.
-Jedź. Wiedz, że dobrze robisz. Ale czemu hotel? Przecież możesz zostać u mnie.
-Nie! Wie gdzie mieszkaszz. Pierwsze co to przyjedzie do ciebie w poszukiwaniu mnie.
-No fakt. Masz samochód?
-Wezmę jego
-Wykluczone skarbie. Wtedy to bez problemu cię znajdzie! Weź mój.
-Dziękuję, ale i tak już dużo dla mnie robisz- spojrzała spod byka.
-Lily, nie wkurzaj mnie nawet! Bierzesz moją pamelkę i jedziesz- wariatka, która nazywa samochody i którą kocham bardzo mocno. Jest moją mamą, siostrą i przyjaciółką w jednym..Nic nie odpowiedziałam tylko ponownie się w nią.
-Miałaś rację
-Z czym?
-Z tym środkiem przeciwbólowym
-Używałaś go? Aż tak bolało? Lily. Nie możesz go używać tylko na siniaka spowodowanego plaskaczem. To jest bardzo silny środek!- skarciła mnie
-Al-le j-ja nie na to- szepnęłam po czym podniosłam koszulkę do góry. Isabel zakryła usta ręką, po czym przejechała lekko opuszkiem palców po sińcach.
-Dorwę gnoja...Zapierdole. Uciekaj dziewczyno i to szybko! Gdzie on teraz jest?
-W pracy. Muszę jeszcze jechać po Jazzy. Jest u Patie. Zawiozę cię do domu. Jesteś pewna co do samochodu?
-Jak diabli. Masz uciec od niego. Tego jestem pewna. Daj rzeczy i jedziemy.- spakowałam rzeczy do samochodu, po czym Iss wsiadła a ja jeszcze raz spojrzałam na wnętrze domu, po czym zamknęłam go i wsiadłam na miejscu kierowcy, ruszając z nadzieją na lepsze życie. Odwiozłam przyjaciółkę i pożegnałam się z nią...


Stanęłam samochodem pod bramą domu, w którym była córka. Wysiadłam samochodem i podeszłam do drzwi. Zadzwoniłam dzwonkiem.
-Cześć kochanie! Ty po Jazzy?
-Tak, ja właśnie...
-Mama!- córka podbiegła do mnie i wtuliła się we mnie. Wzięłam ją na ręce i podziękowałam Patie za pomoc.
-A może wejdziesz?- spytała, uśmiechając się do mnie. Nadal się zastanawiam, jak taka przemiła kobieta jak Patie mogła urodzić takiego potwora pozbawionego uczuć jakim jest Justin.
-Nie dziękuję. Muszę jeszcze gdzieś jechać.
-Gdzie?- zawsze była ciekawa wszystkiego.
-Aa...mam coś ważnego do załatwienia. Takie moje bzdety.- wysiliłam się na lekki uśmiech.
-No skoro tak
-Do zobac...- przerwała mi
-No proszę! Justin jedzie.- momentalnie zrobiło mi się gorąco. Szybko się odwróciłam. Nie ma szans na to, żeby mnie nie zauważył. Jazmyn wymknęła mi się z rąk i pobiegła do niego. Panika zawładnęła moim ciałem.


Justin's POV :


Co jest? Co ona tu...czyj to samochó...Zaraz zaraz...
-Tata!- pisnęła uśmiechnięta Jazzy i wyciągnęła do mnie ręce. Wziąłem ją, po czym zacząłem iść w stronę Lily i mojej mamy. Jeśli to jest to o czym myślę to z Lily będzie nieciekawie. Bardzo nieciekawie...
-Co ty tu robisz?- rzuciłem nieprzyjemnym tonem, żałując tego, gdyż matka spojrzała na mnie surowo.
-J-ja przy-przyjechałam ppo Jazzy- wydukałam, dalej będąc w transie szoku.
-Kochanie, czemu się jąkasz?- uśmiechnąłem się szyderczo, znając odpowiedź na to pytanie.
-Z-zaschło mi w gardlle- oj, kłamczucha. Zawsze gdy się boi to się jąka.
-Oczywiście- chytry uśmiech i jedziemy. Chce grać? Proszę bardzo.
-To może wejdziecie?- spytała moja lekko zdezorientowana mama.
-Nie mamo... Będziemy lecieć- dzięki za wszystko. Pożegnaliśmy się a ja kątem oka widziałem niepokój na twarzy Lily.
-Kochanie, nic ci nie jest? Jakoś zbladłaś- moja mama zapytała. Spojrzałem lekko spod byka na Lily, dając jej do zrozumienia, że ma wymyślić jakieś sensowne kłamstwo.
-Jestem trochę zmęczona. W porządku- ma szczęście...ale nie na długo. Tylko wrócimy do domu a raz na zawsze. Powtarzam na zawsze zapamięta ten dzień. Dzień w którym złamała wszystkie zasady...



Heej :)

Przepraszam za przerwę w blogu, ale miałam pewnego rodzaju kryzys :/ Kilka razy podchodziłam do pisania tego rozdziału no i jest coś takiego...Nie wiem czy się podoba ale proszę zostawcie po sobie ślad. Mam pomysły na nowe opowiadania, ale to będę prowadziła nadal. Jedyne co mogę powiedzieć to przepraszam! Żeby jakoś złagodzić waszą złość, rozdział dodałam długi, pomimo trudności z utworzeniem... Zaskoczeni takim obrotem akcji?? Piszcie w komentarzach ;)