Obudziłem się i spojrzałem na zegarek. 09:32. Zerknąłem obok. Pusto. Usiadłem na łóżku i przetarłem twarz i włosy ręką. Wstałem, założyłem spodnie, po czym wyjrzałem zza drzwi od sypialni, w której się znajdowałem. Głucha cisza. Poszedłem w stronę pokoju Jazmyn. Po cichu uchyliłem drzwi. Zajrzałem dyskretnie, po czym pociągnąłem szybko drzwi do siebie zdziwiony. Jazzy tam nie było. Poszedłem jeszcze raz do sypialni, założyłem koszulkę i wziąłem telefon. Zauważyłem małą karteczkę na stoliku, której wcześniej nie dostrzegłem.
"Poszłam z Jazzy na zakupy"
Przeczytałem i zgniotłem karteczkę, po czym zszedłem na dół. Włączyłem telewizor, żeby coś mi w tle grało. Poszedłem do kuchni i wyciągnąłem sok z lodówki, po czym otworzyłem szafkę górną, aby sięgnąć szklankę. Zobaczyłem tam to gówno. Położyłem sok, nie będę ukrywał, że dosyć głośno i sięgnąłem jedno z opakowań. Chwilę popatrzyłem na opakowanie, po czym, w celu przeczytania ulotki, otworzyłem małe pudełko. Wyciągnąłem ulotkę, a resztę zrzuciłem na blat, nie dbając o to czy spadnie, czy nie. Zacząłem czytać, ale coś mi raczej nie wyszło, bo po chwili prychnąłem i chciałem schować ulotkę z powrotem, ale coś mi się nie zgadzało. Zmarszczyłem brwi. Wyjąłem saszetkę i zobaczyłem, że wśród wszystkich tabletek, jedno miejsce jest puste. Zacisnąłem zęby. Schowałem wszystko z powrotem i jak gdyby nigdy nic odłożyłem na miejsce. Popatrzyłem tępo na uchwyt szafki, który znajdował się przed moimi oczami. Szarpnąłem uchwyt i wziąłem leki, po czym otworzyłem tą, w której znajdował się kosz. Już miałem wyrzucić, ale po chwili zastanowienia pogratulowałem sobie w myślach. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie, po czym ponownie otworzyłem szafeczkę i odłożyłem leki.
Lily's POV:
-Jeście to!- Jazzy pisnęła na dziale ze słodyczami i chwyciła paczkę żelek.
-Już ci starczy słodyczy. I tak dziś przegięłaś z ich ilością. Idziemy do kasy.
-No to chociaź to!- Pokazała mi półeczkę z chipsami.
-Nie proś mnie o chipsy. Są niezdrowe. Idziemy do kasy.- Powiedziałam już zmęczona.
-Ale..- przerwałam jej.
-Nie ma ale. Cały koszyk jest pełny, a w domu na pewno masz jeszcze jakieś słodycze. Chodź- zmieniłam kierunek z wózkiem i zaczęłam kierować się w stronę kasy.
-Tego nie mam!- wrzasnęła, na co się odwróciłam. Stała z paczką jakiś cukierków.
-Jazmyn! Powiedziałam nie.- Skarciłam ją ale ona w ogóle nie reagowała.
-Odłóż to i chodź- powiedziałam do niej, ale ona tylko tupnęła i ani drgnęła.
-Dostaniesz karę dziś. A teraz chodź, bo wcale mi się nie uśmiecha stać tu przez cały dzień.
-Nic nie dostanę! Chcę to i juź!- z każdą sekundą była coraz to głośniejsza, a ja już nie chciałam dłużej się pogrążać w sklepie. Podeszłam do niej i mimo sprzeciwów z jej strony zabrałam paczkę jakiś cukierków i wzięłam ją na ręce. Wyrywała się ale nie dałam za wygraną. Zapłaciłam za wszystkie zakupy, po czym wreszcie udało mi się wyjść z tego sklepu. Zaczęłyśmy się kierować w stronę domu.
-Więcej za mną na zakupy nie będziesz chodzić. Co to było za zachowanie? Jesteś nieznośna.
-A ja cię nie lubię!- krzyknęła i mnie wyprzedziła. Nie odzywała się do mnie do końca drogi. Zrobiło mi się przykro na te słowa. Weszłyśmy do domu i zamknęłam drzwi za sobą, a Jazzy od razu pobiegła na górę.
-Cześć- powiedziałam do Justina, który był w kuchni, z tego co widziałam jadł i przeglądał jakieś papiery.
-Siadaj- powiedział bez uczuciowo. Czyżby leki przestały działać? Podeszłam do stołu przy którym jadł i coś gryzmolił w papierach, po czym usiadłam. Patrzyłam na niego, a po chwili on również spojrzał na mnie.
-Co ją ugryzło?- Zapytał jakby to było przeze mnie. No niby po części, ale inaczej się nie da.
-Byłyśmy w sklepie i Jazmyn chciała cukierki. Krzyczała, że mam jej kupić i pyskowała na cały sklep, powiedziała do mnie: Nie lubię cię i..- przerwał mi.
-A w czym problem? Czemu jej nie kupiłaś tych cukierków?- spojrzenie miał oschłe, na co lekko się spięłam.
-Justin, ja jej kupiłam wiele innych rzeczy.- spojrzałam lekko spod byka, coś w stylu: SERIO?
-No chyba, że tak, ale widziałem to spojrzenie.- lekka panika zaczęła przejmować moje myśli.
-Jazzy chodź tutaj na chwilę- Justin ją zawołał, wstając od stołu, wkładając naczynia do zlewu. Usiadł z powrotem i znowu pisał. Po chwili zeszła Jazmyn, nadal zła.
-Co?- burknęła
-Nie mówi się co, tylko słucham. Może zechcesz opowiedzieć mi co wydarzyło się na zakupach, hmm?- spojrzał na Jazzy jednym z tych swoich tatusiowych spojrzeń grozy.
-N-nic, bo mama mi nie chciała kupić cukierków. A ja..- przerwał jej
-A tamta torba na blacie? Podaj mi ją Jazmyn- Jazzy spojrzała w tamtą stronę i zrobiła to co kazał.
-A teraz wyjmij wszystkie rzeczy z torby- powiedział pewny siebie, a w Jazzy dało się wyczuć przegraną. Patrzyliśmy oboje uważnie na Jazzy, która wypakowywała prawie same słodkości. Kiedy już wypakowała wszystko, spojrzała lekko zasmucona to na mnie, to na Justina.
-Zauważyłaś coś Jazmyn?- Zapytał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Jak widzisz, tu są prawie same cukierki, żelki, pianki i chrupki. Nie sądzisz, że jest tego dużo?- zapytał i uniósł brew.
-N-no tr..- powiedziała zawstydzona i lekko zażenowana, tym, że jej duma właśnie ucierpiała.
-No dużo. Myślę, że za dużo. Dlaczego nie słuchasz się mamy? Czemu ją obrażasz? Nie lubię cię? Co to miało znaczyć? Albo będziesz grzecznie się słuchać na zakupach, albo już więcej nie pójdziesz- widziałam jak miała lekko załzawione oczy.
-Ostatnio jesteś niegrzeczna. Wydaje mi się, że jakaś kara będzie tutaj na miejscu- Zaśmiałam się w myślach, jeszcze niedawno to samo mówił do mnie. Czyli mam kolejny dowód na to, że traktuje mnie jak dziecko. Super.
-Ja i mama jeszcze się zastanowimy nad karą dla ciebie. Możesz iść- Powiedział nie odwracając wzroku od Jazzy. Teraz już łza spłynęła jej na policzek i poruszyła się z zakłopotaniem i poniżeniem, po czym pobiegła na górę.
-I nie biegaj po schodach!- Krzyknął i z powrotem wrócił do papierów. Bym zapomniała.
-Napijesz się czegoś?- Zapytałam i wyjęłam sok z lodówki dla siebie, po czym nalałam do szklanki i upiłam łyk.
-Tak, soku.- Powiedział nie patrząc na mnie, za co dziękowałam i wyjęłam szklankę, po czym wyjęłam dyskretnie leki i zrobiłam to samo co wczoraj. Na szczęście nic nie szeleściło, ani nie wydawało dźwięków, które mogły by jakoś specjalnie zwrócić uwagę. Otworzyłam tabletkę i wsypałam środek do szklanki z sokiem. Chwilę odczekałam, robiąc cokolwiek, aby nic nie wyczuł, że coś kombinuję. Czekając chwilę na pewno dokładnie się nie rozpuści zawartość tabletki, ale chociaż trochę. Podałam mu szklankę z sokiem i uśmiechnęłam się lekko, po czym poszłam do salonu i położyłam się na kanapie, zmęczona dzisiejszymi wydarzeniami.
Justin's POV:
Kiedy upewniłem się, że Lily poszła, wstałem i wylałem po cichu do zlewu pół zawartości w szklance. Wylałem jeszcze trochę, a po chwili mogłem zauważyć biały proszek na dnie. Uśmiechnąłem się do siebie i ze złości i z tego faktu, że ona myśli, że tak łatwo jej pójdzie. Oj Lily, Lily... Już więcej nie wezmę tego badziewia.
Hej :)
Jedyne co powiem to przepraszam...
Przepraszam również za długość x(
Przepraszam również za długość x(