Czy ktoś tu jest?
Pain is my middle name.
niedziela, 14 maja 2017
piątek, 3 lipca 2015
Rozdział 25
Justin's POV:
Odstawiłem pustą szklankę do zlewu, po czym poszedłem do salonu gdzie siedziała Lily i oglądała telewizje.
Poszedłem do niej i usiadłem obok. Spojrzała na mnie, po czym przejechała opuszkami palców po mojej ręce.
-Kiedyś mówiłeś, że pojedziemy na wakacje- powiedziała cicho z lekkim uśmiechem
-Mam dużo pracy- przytaknęła lekko smutna i zabrała rękę, po czym chwyciła pilot i przełączyła na inny program
-To kiedy pojedziemy?- powiedziała z nadzieją
-Jak będę miał mniej pracy- odpowiedziałem z irytacją w głosie. To chyba jest logiczne.
-Spokojnie. Tylko pytam- powiedziała ze spuszczoną głową. Siedzieliśmy w ciszy, która mnie denerwowała.
Oczywiście telewizor był włączony, ale między nami było jakieś spięcie.
-Kurwa Lily. Czy ty musisz zawsze narzekać?!- podniosłem lekko głos.
-P-przecież nic nie powiedziałam.- szepnęła bawiąc się palcami.
-Siedzisz oburzona na cały świat. Przecież muszę pracować!- spojrzałem na nią ze złością. Nic, zero reakcji.
-Rozmawiaj ze mną do jasnej!- już mi podnosi ciśnienie.
-A-ale jest w porządku. Pojedziemy jak będziesz miał mniej pracy.- widziałem jak szybko otarła łzę z policzka.
-Myślisz, że nie widzę? Okłamujesz mnie, że wszystko dobrze a ty kiedy nadarzy się okazja ryczysz? Idź do mojego gabinetu- Powiedziałem stanowczo. Jęknęła z niezadowoleniem.
-Przecież nic się nie stało, Justin
-Nie dyskutuj ze mną! Już cię tu nie ma. Zaraz do ciebie przyjdę.- kiwnęła głową po czym wstała, i poszła tam gdzie kazałem.
Poszedłem do kuchni. Wyjąłem z szafki dwa opakowania tabletek i ruszyłem w stronę swojego gabinetu. Kiedy otworzyłem drzwi zobaczyłem skuloną Lily, która opierała się o ścianę. Zobaczyła mnie po szym szybko wstała i otarła łzy z policzków. Żuciłem opakowania na biurko. Zobaczyłem zmieszanie na twarzy Lily.
-Może zechcesz otworzyć któreś?- powiedziałem patrząc na nią intensywnie. Spojrzała na mnie szybko ze strachem.
-Otwórz!- powtórzyłem głośniej. Podeszła do biurka, po czym zaczęła otwierać jedno opakowanie.
-Dobrze, a teraz wyjmij- mówiłem zły. Lily powoli wyjęła saszetki.
-Myślę, że nie muszę pytać gdzie są brakujące tabletki. Więcej tego gówna mi nie dawaj.- Burknąłem, na co ona potaknęła smutno i zaczęła kierować się do wyjścia. Zagrodziłem jej drogę, łapiąc ją w tali.
-Ej ej... A ty gdzie?- zapytałem zszokowany tym, że sobie tak po prostu chciała opuścić to pomieszczenie.
-D-do Jazzy.- Mruknęła pod nosem. Pomyślałem chwilę, po czym pozwoliłem jej wyjść. Wyjąłem telefon, po czym wybrałem połączenie do mojej mamy.
Lily's POV:
Szybkim krokiem...Nie, poprawka. Można nazwać to biegiem. Biegiem ruszyłam na górę do łazienki w naszej sypialni, po czym przemyłam twarz chłodną wodą i odetchnęłam głęboko. Wytarłam twarz ręcznikiem, po czym spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Kiedy stwierdziłam, że po łzach ani śladu poszłam do pokoju Jazzy, gdzie znajdował się też Justin. Wzdrygnęłam się kiedy go zobaczyłam. Jazzy odwróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie.
-Co miałaś powiedzieć?- Justin spojrzał na małą, po czym przeniósł wzrok na mnie. Jazzy do mnie podeszła, po czym wtuliła się we mnie mocno i zaczęła cicho chlipać.
-psie-psieplasiam- powiedziała smutno, na co ja od razu zareagowałam. Wzięłam ją na ręce i mocno do siebie przytuliłam.
-Shh... Już dobrze Jazzy.- Zaczęłam ją uspokajać, głaszcząc ją uspokajająco po główce.
-Juź n-nie będe- wydukała, po czym jeszcze bardziej przytuliła się do mnie, a głowę schowała w zagłębienie mojej szyi.
-Wiem, będziesz grzeczna, prawda?- pokiwała głową w miarę możliwości, po czym usiadłam z nią w objęciach, na jej mini łóżeczku.
-To może teraz zrobimy coś pysznego, co?- Spytałam ją, chcąc poprawić małej humor. Justin wyprzedził jej odpowiedź.
-Jazzy jedzie zaraz do babci, nie mała?- Zapytał ją, na co ona pokiwała głową.
-Taak. Do pieśka teź- uśmiechnęła się.
-Bierzesz jakieś zabawki ze sobą?- zapytałam ją, chcąc pomóc jej się spakować
-Tego tyjko- powiedziała i wskazała palcem na misia leżącego na końcu łóżka.
Justin's POV:
Po zawiezieniu małej do mojej mamy, oczywiście nie obyło się bez wywiadu na temat mojego zachowania w stosunku do Lily, zacząłem rozmyślać nad Lily i jej ostatnimi przewinieniami. Trochę się jej wszystkiego nazbierało. Zacząłem myśleć co zrobię po powrocie...Od czego zacznę, jak i gdzie. Krew zaczęła szybciej krążyć w moich żyłach, a ja robiłem się coraz bardziej nakręcony. Zacisnąłem mocno ręce na kierownicy, po czym ruszyłem w stronę do domu, myśląc tylko o tym co niedługo się zdarzy.Wysiadłem z samochodu, po czym przyciskiem na kluczykach zamknąłem samochód. Spiesznym krokiem szedłem w stronę drzwi od domu, po czym wszedłem do środka i zamknąłem je za sobą. Zacząłem zdejmować buty, ale moja uwaga była głównie poświęcona na rozpromienionej twarzy Lily. W dłoniach trzymała telefon i czytała coś z niego. Zdjąłem całkowicie buty i poszedłem do niej. Siedziała na stole w kuchni, ale kiedy mnie zobaczyła szybko zeskoczyła i odłożyła telefon. Stałem przed nią
-Cześć. Jesteś głodny?- Obdarzyła mnie przelotnym spojrzeniem, po czym zaczęła oddalać się ode mnie. W porę złapałem ją ręką w trali, uniemożliwiając jej dalsze ruchy. Chwyciłem jej telefon ze stołu, po czym odblokowałem.
-Zostaw Justin- powiedziała pod nosem.- I puść mnie- zrobiłem to, ale próbowałem rozgryźć co tak zawzięcie czytała w tym telefonie. Oderwałem na chwilę wzro od telefonu, aby zobaczyć do kąd poszła, po czym ponownie wróciłem wzrokiem do telefonu. Wszedłem w wiadomości a po przeczytaniu tego nazwiska moje oczy automatycznie się zmróżyły. Kliknąłem na wiadomość od tego nadawcy i od razu ścisnąłem telefon, po czym po przeczytaniu całej wiadomości odłożyłem głośno telefon na stół.
Lily!!- wydarłem się głośno...
Lily's POV:
Lily!!- wzdrygnęłam się i próbowałam się uspokoić co w ogóle mi nie wychodziło biorąc pod uwagę fakt, że cała się trzęsłam. Przeczytał to i mimo tego, że to nie moja wina oberwę. Ja wiem, że tak się stanie. cZEMU?!
-Tak?- starałam się zachować pozory i zapytałam zwyczajnie.
-Chodź tu!- Znów krzyknął. Na drżących nogach wstałam i zaczęłam iść w jego kierunku.
-No podejdź- powiedział już nie tak głośno jak przed chwilą. Patrzył się na mnie tępo, a ja rozważałam nad opcją: Uciekaj przez okno.
-Co się stało?- Spytałam go cicho mając odrobinę nadziei na to, że im ciszej go zapytam o cokolwiek, tym mniej zły na mnie będzie.
-Zdejmij spodnie- Powiedział już opanowanym tonem i nawet wysilił się na "uśmiech grozy" jakkolwiek to brzmi.
-P-po co?- Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Bałam się bo nie ważne co każe mi zrobić w tym momencie, na pewno będzie bolało.
-Zdejmuj!- powiedział to tak stanowczo i władczo, że powoli zaczynały mi się uginać kolana, ale nie chciałam żadnej krzywdy, dlatego postanowiłam przeciągać to w nieskończoność. Sama nie wiem czy z kożyścią dla mnie, czy też nie. W duchu modliłam się żeby, na przykład ktoś teraz do nas przyszedł. Chodź to bardzo mało prawdopodobne, bo do Justina może przyjść albo Ryan, albo ktoś z pracy, a teraz szczerze w to wątpię. A do mnie? Kogoś w ogólę obchodzę? A Isabel, też nie? Nawet na moje sms'y nie odpisuje. Z taką myślą moje samopoczucie spadło conajmniej o dziewięćdziesiąt procent.
-Masz trzy sekundy Lily. Jeśli nie zrobisz tego, zrobię to sam. I obiecuję ci, że jeśli już się pofatyguję ze zdjęciem ci tych spodni będziesz mnie błagała na kolanach, żebym przestał robić to co planuję ci zrobić.- Jego oczy natychmiastowo pociemniały a przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
-Jeden- zaczął opanowanym i władczym tonem. Poczułam się taka malutka i bezbronna w tym momencie, stojąc tak przed nim. Stchurzyłam. Zaczęłam powoli odpinać drżącymi rękoma guzik od jeansów. Lekki uśmiech zwycięstwa zawitał na jego twarzy. Po chwili odpięłam rozporek. Nie miałam aż tyle odwagi, żeby zsunąć z siebie spokdnie.
-Co dalej?- zapytał.
-Nie m-mogę- powiedziałam przerażona.
-Nie możesz, czy nie chcesz Lily? Bo to różnica- powiedział z powagą wymalowaną na jego twarzy. Chwilę milczałam i jedna łza spłynęła na mój policzek.
-Też tak myślę- powiedział i zaczął energicznie ściągać mi spodnie.
-Przetestowałaś właśnie moją cierpliwość, na twoją nie kożyść.- Kiedy opuścił już je do kostek, podniósł mnie, po czym przerzucił sobie mnie przez ramię. Zacisnęłam mocno powieki chcąc powstrzymać łzy, ale po prostu płynęły i słychać było jak kapały na podłogę. Nawet nie mogłam kopać, gdyż uniemożliwiły mi jeansy. Weszliśmy do jego...Gabinetu? Postawił mnie na podłodze, ale zanim to nastąpiło całkowicie zsunął mi rurki.
-Pochyl się nad biurkiem.- powiedział a na jego twarzy w tym momencie nie mogłam wyczytać żadnych emocji. Na drżących nogach podeszłam do biórka.
-No dalej- wycedził przez zęby.- Oprzyj łokcie na blacie, nachyl się i patrz na biurko.- powiedział władczo a ja stałam osłupiała przed tym biórkiem, zastanawiając się nad jego słowami. W końcu, powoli umiejscowiłam wewnętrzną stronę moich dłoni na powierzchni biurka, co spowodowało zetknięcie się zimnego blatu z moją skórą. Następnie dołączyły moje łokcie, tak jak mi kazał. Wiedziałam co nastąpi. Za chwilę zdejmie mi majtki i potraktuje jak szmatę. Przeleci mnie a potem zostawi zapłakaną.
-Wypnij się bardziej- zażądał. Uchyliłam usta a kropla łzy kapnęła na biurko. Poczułam jak przesuwa mi koszulkę w stronę moich piersi, odsłaniając tym samym moje plecy. Po chwili zrobiło mi się chłodno i niewygodnie w tej pozycji. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk odpinania paska i jedyne co mogłam w tym momencie to oparcie głowy o moją rękę. Łzy zaczęły płynąć a ja tępo patrzyłam się w ciemną przestrzeń pomieszczenia. Przymnęłam oczy i czekałam aż zsunie mi majtki. Na samą myśl moje policzki zaczęły przybierać nieco ciemniejszą barwę, gdyż mimo tego, że to jest mój mąż takie sytuacje jak ta należą do tych krępujących. W tym momencie nie myś.... Uchyliłam usta i zachłysnęłam się powietrzem....
-AAaa!- pisnęłam i natychmiast się wyprostowałam. Ból moich pośladków był niemiłosierny, jakby coś przecięło moją skórę.
-Kładź się- usłyszałam jak mówi do mnie tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Nie p-proszę- wychlipałam, ale obawiając się jego reakcji z powrotem umiejscowiłam dłonie na blacie.
-Powiedziałem kładź się- stanowczym ruchem docisnął moje plecy do biurka, a następnie uderzył mnie paskiem dwa razy mocniej niż poprzednio. Łzy zaczęły wypływać z coraz to większą ilością. Ponownie poczułam okropny ból na pośladkach. Krzyknęłam i zacisnęłam mocno oczy. Kolejny raz.
-Błagam przestań- wypowiedziałam szybko, płacząc jednocześnie. Nie jestem w stanie znieść więcej.
-Jakie przestań? Rozkręcam się dopiero kotek- powiedział i mogłam wyczuć jak się przy tym uśmiecha w złości. Za chwilę znów poczułam ten ból. Jakby ktoś przypalał mi skórę w dolnej parti ciała. Zanim wymierzył mi kolejny raz zsunęłam się lekko z biurka, próbowałam w jakiś sposób uniknąć kolejnego bólu, który i tak z każdą minioną sekundą nasilał się.
-Popraw się- powiedział szybko na co ja jedynie zaskomlałam. Pomijając ból, ta pozycja była męcząca, już nie miałam siły. Szarpnął mnie za włosy. Na co jęknęłam
-Mówię do ciebie! Popraw się i masz mi się nie z suwać!- Zrobiłam co kazał, utrzymując się na drżących nogach.
-Boli- wychlipałam zapłakana. Prychnął
-A myślisz, że po co jest to wszystko? Ma boleć a ty masz się nie ruszać- Uderzył po raz kolejny. Tak mocno. krzyknęłam i zacisnęłam ręce w pięści.
-Proszę..Przzestań!
W pokoju było słychać tylko mój płacz, świst powietrza, plask i mój krzyk. Płacz, świst, plask, krzyk. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy tak było. W końcu przestał a ja opadłam na podłogę.
-Wstawaj- Powiedział pewny siebie
-Bła-agam już nie-e- zapowietrzałam się. Poczułam jak łapie mnie za ramię i za włosy. Krzyknęłam i w taki sposób podciągnął mnie do góry. Dostałam ciarek. Wzdrygnęłam się i zaczął ciągnąć mnie w stronę kuchni. Za włosy, które trzymał, zmusił mnie do oparcia głowy na blacie kuchennym. Ciasno wplątał swoje palce, do tego stopnia, że nie mogłam poruszyć głową. Usłyszałam jak otwiera szafkę i wyjmuje coś. Rzucił naprzeciwko moich oczu tabletki. Podniósł moją głowę, nadal ciasno trzymając moje włosy.
-Otwórz!- Zażądał. Drżącymi palcami zaczęłam otwierać opakowania.
-Wyrzuć do zlewu wszystko- Nie! Wymierzył mi klapsa ręką. Gorący, nieprzyjemny prąd przeszedł przez moje pośladki.
-Teraz!- Zaczęłam wyjmować po kolei tabletki do zlewu, a on odkręcił wodę. Patrzyłam jak nowe, lepsze życie oddala się ode mnie z każdą sekundą...
Odstawiłem pustą szklankę do zlewu, po czym poszedłem do salonu gdzie siedziała Lily i oglądała telewizje.
Poszedłem do niej i usiadłem obok. Spojrzała na mnie, po czym przejechała opuszkami palców po mojej ręce.
-Kiedyś mówiłeś, że pojedziemy na wakacje- powiedziała cicho z lekkim uśmiechem
-Mam dużo pracy- przytaknęła lekko smutna i zabrała rękę, po czym chwyciła pilot i przełączyła na inny program
-To kiedy pojedziemy?- powiedziała z nadzieją
-Jak będę miał mniej pracy- odpowiedziałem z irytacją w głosie. To chyba jest logiczne.
-Spokojnie. Tylko pytam- powiedziała ze spuszczoną głową. Siedzieliśmy w ciszy, która mnie denerwowała.
Oczywiście telewizor był włączony, ale między nami było jakieś spięcie.
-Kurwa Lily. Czy ty musisz zawsze narzekać?!- podniosłem lekko głos.
-P-przecież nic nie powiedziałam.- szepnęła bawiąc się palcami.
-Siedzisz oburzona na cały świat. Przecież muszę pracować!- spojrzałem na nią ze złością. Nic, zero reakcji.
-Rozmawiaj ze mną do jasnej!- już mi podnosi ciśnienie.
-A-ale jest w porządku. Pojedziemy jak będziesz miał mniej pracy.- widziałem jak szybko otarła łzę z policzka.
-Myślisz, że nie widzę? Okłamujesz mnie, że wszystko dobrze a ty kiedy nadarzy się okazja ryczysz? Idź do mojego gabinetu- Powiedziałem stanowczo. Jęknęła z niezadowoleniem.
-Przecież nic się nie stało, Justin
-Nie dyskutuj ze mną! Już cię tu nie ma. Zaraz do ciebie przyjdę.- kiwnęła głową po czym wstała, i poszła tam gdzie kazałem.
Poszedłem do kuchni. Wyjąłem z szafki dwa opakowania tabletek i ruszyłem w stronę swojego gabinetu. Kiedy otworzyłem drzwi zobaczyłem skuloną Lily, która opierała się o ścianę. Zobaczyła mnie po szym szybko wstała i otarła łzy z policzków. Żuciłem opakowania na biurko. Zobaczyłem zmieszanie na twarzy Lily.
-Może zechcesz otworzyć któreś?- powiedziałem patrząc na nią intensywnie. Spojrzała na mnie szybko ze strachem.
-Otwórz!- powtórzyłem głośniej. Podeszła do biurka, po czym zaczęła otwierać jedno opakowanie.
-Dobrze, a teraz wyjmij- mówiłem zły. Lily powoli wyjęła saszetki.
-Myślę, że nie muszę pytać gdzie są brakujące tabletki. Więcej tego gówna mi nie dawaj.- Burknąłem, na co ona potaknęła smutno i zaczęła kierować się do wyjścia. Zagrodziłem jej drogę, łapiąc ją w tali.
-Ej ej... A ty gdzie?- zapytałem zszokowany tym, że sobie tak po prostu chciała opuścić to pomieszczenie.
-D-do Jazzy.- Mruknęła pod nosem. Pomyślałem chwilę, po czym pozwoliłem jej wyjść. Wyjąłem telefon, po czym wybrałem połączenie do mojej mamy.
Lily's POV:
Szybkim krokiem...Nie, poprawka. Można nazwać to biegiem. Biegiem ruszyłam na górę do łazienki w naszej sypialni, po czym przemyłam twarz chłodną wodą i odetchnęłam głęboko. Wytarłam twarz ręcznikiem, po czym spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Kiedy stwierdziłam, że po łzach ani śladu poszłam do pokoju Jazzy, gdzie znajdował się też Justin. Wzdrygnęłam się kiedy go zobaczyłam. Jazzy odwróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie.
-Co miałaś powiedzieć?- Justin spojrzał na małą, po czym przeniósł wzrok na mnie. Jazzy do mnie podeszła, po czym wtuliła się we mnie mocno i zaczęła cicho chlipać.
-psie-psieplasiam- powiedziała smutno, na co ja od razu zareagowałam. Wzięłam ją na ręce i mocno do siebie przytuliłam.
-Shh... Już dobrze Jazzy.- Zaczęłam ją uspokajać, głaszcząc ją uspokajająco po główce.
-Juź n-nie będe- wydukała, po czym jeszcze bardziej przytuliła się do mnie, a głowę schowała w zagłębienie mojej szyi.
-Wiem, będziesz grzeczna, prawda?- pokiwała głową w miarę możliwości, po czym usiadłam z nią w objęciach, na jej mini łóżeczku.
-To może teraz zrobimy coś pysznego, co?- Spytałam ją, chcąc poprawić małej humor. Justin wyprzedził jej odpowiedź.
-Jazzy jedzie zaraz do babci, nie mała?- Zapytał ją, na co ona pokiwała głową.
-Taak. Do pieśka teź- uśmiechnęła się.
-Bierzesz jakieś zabawki ze sobą?- zapytałam ją, chcąc pomóc jej się spakować
-Tego tyjko- powiedziała i wskazała palcem na misia leżącego na końcu łóżka.
Justin's POV:
Po zawiezieniu małej do mojej mamy, oczywiście nie obyło się bez wywiadu na temat mojego zachowania w stosunku do Lily, zacząłem rozmyślać nad Lily i jej ostatnimi przewinieniami. Trochę się jej wszystkiego nazbierało. Zacząłem myśleć co zrobię po powrocie...Od czego zacznę, jak i gdzie. Krew zaczęła szybciej krążyć w moich żyłach, a ja robiłem się coraz bardziej nakręcony. Zacisnąłem mocno ręce na kierownicy, po czym ruszyłem w stronę do domu, myśląc tylko o tym co niedługo się zdarzy.Wysiadłem z samochodu, po czym przyciskiem na kluczykach zamknąłem samochód. Spiesznym krokiem szedłem w stronę drzwi od domu, po czym wszedłem do środka i zamknąłem je za sobą. Zacząłem zdejmować buty, ale moja uwaga była głównie poświęcona na rozpromienionej twarzy Lily. W dłoniach trzymała telefon i czytała coś z niego. Zdjąłem całkowicie buty i poszedłem do niej. Siedziała na stole w kuchni, ale kiedy mnie zobaczyła szybko zeskoczyła i odłożyła telefon. Stałem przed nią
-Cześć. Jesteś głodny?- Obdarzyła mnie przelotnym spojrzeniem, po czym zaczęła oddalać się ode mnie. W porę złapałem ją ręką w trali, uniemożliwiając jej dalsze ruchy. Chwyciłem jej telefon ze stołu, po czym odblokowałem.
-Zostaw Justin- powiedziała pod nosem.- I puść mnie- zrobiłem to, ale próbowałem rozgryźć co tak zawzięcie czytała w tym telefonie. Oderwałem na chwilę wzro od telefonu, aby zobaczyć do kąd poszła, po czym ponownie wróciłem wzrokiem do telefonu. Wszedłem w wiadomości a po przeczytaniu tego nazwiska moje oczy automatycznie się zmróżyły. Kliknąłem na wiadomość od tego nadawcy i od razu ścisnąłem telefon, po czym po przeczytaniu całej wiadomości odłożyłem głośno telefon na stół.
Lily!!- wydarłem się głośno...
Lily's POV:
Lily!!- wzdrygnęłam się i próbowałam się uspokoić co w ogóle mi nie wychodziło biorąc pod uwagę fakt, że cała się trzęsłam. Przeczytał to i mimo tego, że to nie moja wina oberwę. Ja wiem, że tak się stanie. cZEMU?!
-Tak?- starałam się zachować pozory i zapytałam zwyczajnie.
-Chodź tu!- Znów krzyknął. Na drżących nogach wstałam i zaczęłam iść w jego kierunku.
-No podejdź- powiedział już nie tak głośno jak przed chwilą. Patrzył się na mnie tępo, a ja rozważałam nad opcją: Uciekaj przez okno.
-Co się stało?- Spytałam go cicho mając odrobinę nadziei na to, że im ciszej go zapytam o cokolwiek, tym mniej zły na mnie będzie.
-Zdejmij spodnie- Powiedział już opanowanym tonem i nawet wysilił się na "uśmiech grozy" jakkolwiek to brzmi.
-P-po co?- Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Bałam się bo nie ważne co każe mi zrobić w tym momencie, na pewno będzie bolało.
-Zdejmuj!- powiedział to tak stanowczo i władczo, że powoli zaczynały mi się uginać kolana, ale nie chciałam żadnej krzywdy, dlatego postanowiłam przeciągać to w nieskończoność. Sama nie wiem czy z kożyścią dla mnie, czy też nie. W duchu modliłam się żeby, na przykład ktoś teraz do nas przyszedł. Chodź to bardzo mało prawdopodobne, bo do Justina może przyjść albo Ryan, albo ktoś z pracy, a teraz szczerze w to wątpię. A do mnie? Kogoś w ogólę obchodzę? A Isabel, też nie? Nawet na moje sms'y nie odpisuje. Z taką myślą moje samopoczucie spadło conajmniej o dziewięćdziesiąt procent.
-Masz trzy sekundy Lily. Jeśli nie zrobisz tego, zrobię to sam. I obiecuję ci, że jeśli już się pofatyguję ze zdjęciem ci tych spodni będziesz mnie błagała na kolanach, żebym przestał robić to co planuję ci zrobić.- Jego oczy natychmiastowo pociemniały a przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
-Jeden- zaczął opanowanym i władczym tonem. Poczułam się taka malutka i bezbronna w tym momencie, stojąc tak przed nim. Stchurzyłam. Zaczęłam powoli odpinać drżącymi rękoma guzik od jeansów. Lekki uśmiech zwycięstwa zawitał na jego twarzy. Po chwili odpięłam rozporek. Nie miałam aż tyle odwagi, żeby zsunąć z siebie spokdnie.
-Co dalej?- zapytał.
-Nie m-mogę- powiedziałam przerażona.
-Nie możesz, czy nie chcesz Lily? Bo to różnica- powiedział z powagą wymalowaną na jego twarzy. Chwilę milczałam i jedna łza spłynęła na mój policzek.
-Też tak myślę- powiedział i zaczął energicznie ściągać mi spodnie.
-Przetestowałaś właśnie moją cierpliwość, na twoją nie kożyść.- Kiedy opuścił już je do kostek, podniósł mnie, po czym przerzucił sobie mnie przez ramię. Zacisnęłam mocno powieki chcąc powstrzymać łzy, ale po prostu płynęły i słychać było jak kapały na podłogę. Nawet nie mogłam kopać, gdyż uniemożliwiły mi jeansy. Weszliśmy do jego...Gabinetu? Postawił mnie na podłodze, ale zanim to nastąpiło całkowicie zsunął mi rurki.
-Pochyl się nad biurkiem.- powiedział a na jego twarzy w tym momencie nie mogłam wyczytać żadnych emocji. Na drżących nogach podeszłam do biórka.
-No dalej- wycedził przez zęby.- Oprzyj łokcie na blacie, nachyl się i patrz na biurko.- powiedział władczo a ja stałam osłupiała przed tym biórkiem, zastanawiając się nad jego słowami. W końcu, powoli umiejscowiłam wewnętrzną stronę moich dłoni na powierzchni biurka, co spowodowało zetknięcie się zimnego blatu z moją skórą. Następnie dołączyły moje łokcie, tak jak mi kazał. Wiedziałam co nastąpi. Za chwilę zdejmie mi majtki i potraktuje jak szmatę. Przeleci mnie a potem zostawi zapłakaną.
-Wypnij się bardziej- zażądał. Uchyliłam usta a kropla łzy kapnęła na biurko. Poczułam jak przesuwa mi koszulkę w stronę moich piersi, odsłaniając tym samym moje plecy. Po chwili zrobiło mi się chłodno i niewygodnie w tej pozycji. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk odpinania paska i jedyne co mogłam w tym momencie to oparcie głowy o moją rękę. Łzy zaczęły płynąć a ja tępo patrzyłam się w ciemną przestrzeń pomieszczenia. Przymnęłam oczy i czekałam aż zsunie mi majtki. Na samą myśl moje policzki zaczęły przybierać nieco ciemniejszą barwę, gdyż mimo tego, że to jest mój mąż takie sytuacje jak ta należą do tych krępujących. W tym momencie nie myś.... Uchyliłam usta i zachłysnęłam się powietrzem....
-AAaa!- pisnęłam i natychmiast się wyprostowałam. Ból moich pośladków był niemiłosierny, jakby coś przecięło moją skórę.
-Kładź się- usłyszałam jak mówi do mnie tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Nie p-proszę- wychlipałam, ale obawiając się jego reakcji z powrotem umiejscowiłam dłonie na blacie.
-Powiedziałem kładź się- stanowczym ruchem docisnął moje plecy do biurka, a następnie uderzył mnie paskiem dwa razy mocniej niż poprzednio. Łzy zaczęły wypływać z coraz to większą ilością. Ponownie poczułam okropny ból na pośladkach. Krzyknęłam i zacisnęłam mocno oczy. Kolejny raz.
-Błagam przestań- wypowiedziałam szybko, płacząc jednocześnie. Nie jestem w stanie znieść więcej.
-Jakie przestań? Rozkręcam się dopiero kotek- powiedział i mogłam wyczuć jak się przy tym uśmiecha w złości. Za chwilę znów poczułam ten ból. Jakby ktoś przypalał mi skórę w dolnej parti ciała. Zanim wymierzył mi kolejny raz zsunęłam się lekko z biurka, próbowałam w jakiś sposób uniknąć kolejnego bólu, który i tak z każdą minioną sekundą nasilał się.
-Popraw się- powiedział szybko na co ja jedynie zaskomlałam. Pomijając ból, ta pozycja była męcząca, już nie miałam siły. Szarpnął mnie za włosy. Na co jęknęłam
-Mówię do ciebie! Popraw się i masz mi się nie z suwać!- Zrobiłam co kazał, utrzymując się na drżących nogach.
-Boli- wychlipałam zapłakana. Prychnął
-A myślisz, że po co jest to wszystko? Ma boleć a ty masz się nie ruszać- Uderzył po raz kolejny. Tak mocno. krzyknęłam i zacisnęłam ręce w pięści.
-Proszę..Przzestań!
W pokoju było słychać tylko mój płacz, świst powietrza, plask i mój krzyk. Płacz, świst, plask, krzyk. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy tak było. W końcu przestał a ja opadłam na podłogę.
-Wstawaj- Powiedział pewny siebie
-Bła-agam już nie-e- zapowietrzałam się. Poczułam jak łapie mnie za ramię i za włosy. Krzyknęłam i w taki sposób podciągnął mnie do góry. Dostałam ciarek. Wzdrygnęłam się i zaczął ciągnąć mnie w stronę kuchni. Za włosy, które trzymał, zmusił mnie do oparcia głowy na blacie kuchennym. Ciasno wplątał swoje palce, do tego stopnia, że nie mogłam poruszyć głową. Usłyszałam jak otwiera szafkę i wyjmuje coś. Rzucił naprzeciwko moich oczu tabletki. Podniósł moją głowę, nadal ciasno trzymając moje włosy.
-Otwórz!- Zażądał. Drżącymi palcami zaczęłam otwierać opakowania.
-Wyrzuć do zlewu wszystko- Nie! Wymierzył mi klapsa ręką. Gorący, nieprzyjemny prąd przeszedł przez moje pośladki.
-Teraz!- Zaczęłam wyjmować po kolei tabletki do zlewu, a on odkręcił wodę. Patrzyłam jak nowe, lepsze życie oddala się ode mnie z każdą sekundą...
HEJ :)
BARDZO BĘDĘ WDZIĘCZNA ZA KOMENTARZE ;)
czwartek, 2 lipca 2015
!!!
Hej
Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu jest...Nawet nie wiem od czego zacząć. Może postaram się wam "wyspowiadać".
Ostatni raz u spowiedzi świętej byłam w "długo temu xD" obraziłam was następującymi grzechami:
-Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo długo nie dodawałam rozdziału.
-Nie dawałam znaku życia.
-ehh...
Żałuję i obiecuję poprawę....
Przepraszam.....
Żebyście mnie totalnie nie znienawidzili, to postaram się pobawić w sąd a na swoją obronę mam poniższe argumenty:
Przez jakiś czas na prawdę miałam w głowie pustkę. To nie tak, że idę sobie po zakupy i myślę co by tu napisać. Ja na prawdę siadałam przed laptop i to co pisałam wcale mnie nie satysfakcjonowało. Nie podobało mi się i nie chciałam tego publikować żeby was tylko "zaspokoić" nowym wpisem. Potem zbliżał się koniec roku, a że moje oceny takie a nie inne, starałam się z wielu przedmiotów wyciągać na lepszą ocenę. Przez długi czas nie wchodziłam nawet na bloga. No a ten początek wakacji, spędziłam praktycznie ciągle poza domem.
Dlatego bardzo proszę, aby sąd nie był dla mnie aż tak ostry :)
PS: ROZDZIAŁ DODAM JUTRO PO POŁUDNIU... Dziękuję za wyrozumiałość.
środa, 3 czerwca 2015
Rozdział 24
Justin's POV:
Obudziłem się i spojrzałem na zegarek. 09:32. Zerknąłem obok. Pusto. Usiadłem na łóżku i przetarłem twarz i włosy ręką. Wstałem, założyłem spodnie, po czym wyjrzałem zza drzwi od sypialni, w której się znajdowałem. Głucha cisza. Poszedłem w stronę pokoju Jazmyn. Po cichu uchyliłem drzwi. Zajrzałem dyskretnie, po czym pociągnąłem szybko drzwi do siebie zdziwiony. Jazzy tam nie było. Poszedłem jeszcze raz do sypialni, założyłem koszulkę i wziąłem telefon. Zauważyłem małą karteczkę na stoliku, której wcześniej nie dostrzegłem.
"Poszłam z Jazzy na zakupy"
Przeczytałem i zgniotłem karteczkę, po czym zszedłem na dół. Włączyłem telewizor, żeby coś mi w tle grało. Poszedłem do kuchni i wyciągnąłem sok z lodówki, po czym otworzyłem szafkę górną, aby sięgnąć szklankę. Zobaczyłem tam to gówno. Położyłem sok, nie będę ukrywał, że dosyć głośno i sięgnąłem jedno z opakowań. Chwilę popatrzyłem na opakowanie, po czym, w celu przeczytania ulotki, otworzyłem małe pudełko. Wyciągnąłem ulotkę, a resztę zrzuciłem na blat, nie dbając o to czy spadnie, czy nie. Zacząłem czytać, ale coś mi raczej nie wyszło, bo po chwili prychnąłem i chciałem schować ulotkę z powrotem, ale coś mi się nie zgadzało. Zmarszczyłem brwi. Wyjąłem saszetkę i zobaczyłem, że wśród wszystkich tabletek, jedno miejsce jest puste. Zacisnąłem zęby. Schowałem wszystko z powrotem i jak gdyby nigdy nic odłożyłem na miejsce. Popatrzyłem tępo na uchwyt szafki, który znajdował się przed moimi oczami. Szarpnąłem uchwyt i wziąłem leki, po czym otworzyłem tą, w której znajdował się kosz. Już miałem wyrzucić, ale po chwili zastanowienia pogratulowałem sobie w myślach. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie, po czym ponownie otworzyłem szafeczkę i odłożyłem leki.
Lily's POV:
-Jeście to!- Jazzy pisnęła na dziale ze słodyczami i chwyciła paczkę żelek.
-Już ci starczy słodyczy. I tak dziś przegięłaś z ich ilością. Idziemy do kasy.
-No to chociaź to!- Pokazała mi półeczkę z chipsami.
-Nie proś mnie o chipsy. Są niezdrowe. Idziemy do kasy.- Powiedziałam już zmęczona.
-Ale..- przerwałam jej.
-Nie ma ale. Cały koszyk jest pełny, a w domu na pewno masz jeszcze jakieś słodycze. Chodź- zmieniłam kierunek z wózkiem i zaczęłam kierować się w stronę kasy.
-Tego nie mam!- wrzasnęła, na co się odwróciłam. Stała z paczką jakiś cukierków.
-Jazmyn! Powiedziałam nie.- Skarciłam ją ale ona w ogóle nie reagowała.
-Odłóż to i chodź- powiedziałam do niej, ale ona tylko tupnęła i ani drgnęła.
-Dostaniesz karę dziś. A teraz chodź, bo wcale mi się nie uśmiecha stać tu przez cały dzień.
-Nic nie dostanę! Chcę to i juź!- z każdą sekundą była coraz to głośniejsza, a ja już nie chciałam dłużej się pogrążać w sklepie. Podeszłam do niej i mimo sprzeciwów z jej strony zabrałam paczkę jakiś cukierków i wzięłam ją na ręce. Wyrywała się ale nie dałam za wygraną. Zapłaciłam za wszystkie zakupy, po czym wreszcie udało mi się wyjść z tego sklepu. Zaczęłyśmy się kierować w stronę domu.
-Więcej za mną na zakupy nie będziesz chodzić. Co to było za zachowanie? Jesteś nieznośna.
-A ja cię nie lubię!- krzyknęła i mnie wyprzedziła. Nie odzywała się do mnie do końca drogi. Zrobiło mi się przykro na te słowa. Weszłyśmy do domu i zamknęłam drzwi za sobą, a Jazzy od razu pobiegła na górę.
-Cześć- powiedziałam do Justina, który był w kuchni, z tego co widziałam jadł i przeglądał jakieś papiery.
-Siadaj- powiedział bez uczuciowo. Czyżby leki przestały działać? Podeszłam do stołu przy którym jadł i coś gryzmolił w papierach, po czym usiadłam. Patrzyłam na niego, a po chwili on również spojrzał na mnie.
-Co ją ugryzło?- Zapytał jakby to było przeze mnie. No niby po części, ale inaczej się nie da.
-Byłyśmy w sklepie i Jazmyn chciała cukierki. Krzyczała, że mam jej kupić i pyskowała na cały sklep, powiedziała do mnie: Nie lubię cię i..- przerwał mi.
-A w czym problem? Czemu jej nie kupiłaś tych cukierków?- spojrzenie miał oschłe, na co lekko się spięłam.
-Justin, ja jej kupiłam wiele innych rzeczy.- spojrzałam lekko spod byka, coś w stylu: SERIO?
-No chyba, że tak, ale widziałem to spojrzenie.- lekka panika zaczęła przejmować moje myśli.
-Jazzy chodź tutaj na chwilę- Justin ją zawołał, wstając od stołu, wkładając naczynia do zlewu. Usiadł z powrotem i znowu pisał. Po chwili zeszła Jazmyn, nadal zła.
-Co?- burknęła
-Nie mówi się co, tylko słucham. Może zechcesz opowiedzieć mi co wydarzyło się na zakupach, hmm?- spojrzał na Jazzy jednym z tych swoich tatusiowych spojrzeń grozy.
-N-nic, bo mama mi nie chciała kupić cukierków. A ja..- przerwał jej
-A tamta torba na blacie? Podaj mi ją Jazmyn- Jazzy spojrzała w tamtą stronę i zrobiła to co kazał.
-A teraz wyjmij wszystkie rzeczy z torby- powiedział pewny siebie, a w Jazzy dało się wyczuć przegraną. Patrzyliśmy oboje uważnie na Jazzy, która wypakowywała prawie same słodkości. Kiedy już wypakowała wszystko, spojrzała lekko zasmucona to na mnie, to na Justina.
-Zauważyłaś coś Jazmyn?- Zapytał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Jak widzisz, tu są prawie same cukierki, żelki, pianki i chrupki. Nie sądzisz, że jest tego dużo?- zapytał i uniósł brew.
-N-no tr..- powiedziała zawstydzona i lekko zażenowana, tym, że jej duma właśnie ucierpiała.
-No dużo. Myślę, że za dużo. Dlaczego nie słuchasz się mamy? Czemu ją obrażasz? Nie lubię cię? Co to miało znaczyć? Albo będziesz grzecznie się słuchać na zakupach, albo już więcej nie pójdziesz- widziałam jak miała lekko załzawione oczy.
-Ostatnio jesteś niegrzeczna. Wydaje mi się, że jakaś kara będzie tutaj na miejscu- Zaśmiałam się w myślach, jeszcze niedawno to samo mówił do mnie. Czyli mam kolejny dowód na to, że traktuje mnie jak dziecko. Super.
-Ja i mama jeszcze się zastanowimy nad karą dla ciebie. Możesz iść- Powiedział nie odwracając wzroku od Jazzy. Teraz już łza spłynęła jej na policzek i poruszyła się z zakłopotaniem i poniżeniem, po czym pobiegła na górę.
-I nie biegaj po schodach!- Krzyknął i z powrotem wrócił do papierów. Bym zapomniała.
-Napijesz się czegoś?- Zapytałam i wyjęłam sok z lodówki dla siebie, po czym nalałam do szklanki i upiłam łyk.
-Tak, soku.- Powiedział nie patrząc na mnie, za co dziękowałam i wyjęłam szklankę, po czym wyjęłam dyskretnie leki i zrobiłam to samo co wczoraj. Na szczęście nic nie szeleściło, ani nie wydawało dźwięków, które mogły by jakoś specjalnie zwrócić uwagę. Otworzyłam tabletkę i wsypałam środek do szklanki z sokiem. Chwilę odczekałam, robiąc cokolwiek, aby nic nie wyczuł, że coś kombinuję. Czekając chwilę na pewno dokładnie się nie rozpuści zawartość tabletki, ale chociaż trochę. Podałam mu szklankę z sokiem i uśmiechnęłam się lekko, po czym poszłam do salonu i położyłam się na kanapie, zmęczona dzisiejszymi wydarzeniami.
Justin's POV:
Kiedy upewniłem się, że Lily poszła, wstałem i wylałem po cichu do zlewu pół zawartości w szklance. Wylałem jeszcze trochę, a po chwili mogłem zauważyć biały proszek na dnie. Uśmiechnąłem się do siebie i ze złości i z tego faktu, że ona myśli, że tak łatwo jej pójdzie. Oj Lily, Lily... Już więcej nie wezmę tego badziewia.
Obudziłem się i spojrzałem na zegarek. 09:32. Zerknąłem obok. Pusto. Usiadłem na łóżku i przetarłem twarz i włosy ręką. Wstałem, założyłem spodnie, po czym wyjrzałem zza drzwi od sypialni, w której się znajdowałem. Głucha cisza. Poszedłem w stronę pokoju Jazmyn. Po cichu uchyliłem drzwi. Zajrzałem dyskretnie, po czym pociągnąłem szybko drzwi do siebie zdziwiony. Jazzy tam nie było. Poszedłem jeszcze raz do sypialni, założyłem koszulkę i wziąłem telefon. Zauważyłem małą karteczkę na stoliku, której wcześniej nie dostrzegłem.
"Poszłam z Jazzy na zakupy"
Przeczytałem i zgniotłem karteczkę, po czym zszedłem na dół. Włączyłem telewizor, żeby coś mi w tle grało. Poszedłem do kuchni i wyciągnąłem sok z lodówki, po czym otworzyłem szafkę górną, aby sięgnąć szklankę. Zobaczyłem tam to gówno. Położyłem sok, nie będę ukrywał, że dosyć głośno i sięgnąłem jedno z opakowań. Chwilę popatrzyłem na opakowanie, po czym, w celu przeczytania ulotki, otworzyłem małe pudełko. Wyciągnąłem ulotkę, a resztę zrzuciłem na blat, nie dbając o to czy spadnie, czy nie. Zacząłem czytać, ale coś mi raczej nie wyszło, bo po chwili prychnąłem i chciałem schować ulotkę z powrotem, ale coś mi się nie zgadzało. Zmarszczyłem brwi. Wyjąłem saszetkę i zobaczyłem, że wśród wszystkich tabletek, jedno miejsce jest puste. Zacisnąłem zęby. Schowałem wszystko z powrotem i jak gdyby nigdy nic odłożyłem na miejsce. Popatrzyłem tępo na uchwyt szafki, który znajdował się przed moimi oczami. Szarpnąłem uchwyt i wziąłem leki, po czym otworzyłem tą, w której znajdował się kosz. Już miałem wyrzucić, ale po chwili zastanowienia pogratulowałem sobie w myślach. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie, po czym ponownie otworzyłem szafeczkę i odłożyłem leki.
Lily's POV:
-Jeście to!- Jazzy pisnęła na dziale ze słodyczami i chwyciła paczkę żelek.
-Już ci starczy słodyczy. I tak dziś przegięłaś z ich ilością. Idziemy do kasy.
-No to chociaź to!- Pokazała mi półeczkę z chipsami.
-Nie proś mnie o chipsy. Są niezdrowe. Idziemy do kasy.- Powiedziałam już zmęczona.
-Ale..- przerwałam jej.
-Nie ma ale. Cały koszyk jest pełny, a w domu na pewno masz jeszcze jakieś słodycze. Chodź- zmieniłam kierunek z wózkiem i zaczęłam kierować się w stronę kasy.
-Tego nie mam!- wrzasnęła, na co się odwróciłam. Stała z paczką jakiś cukierków.
-Jazmyn! Powiedziałam nie.- Skarciłam ją ale ona w ogóle nie reagowała.
-Odłóż to i chodź- powiedziałam do niej, ale ona tylko tupnęła i ani drgnęła.
-Dostaniesz karę dziś. A teraz chodź, bo wcale mi się nie uśmiecha stać tu przez cały dzień.
-Nic nie dostanę! Chcę to i juź!- z każdą sekundą była coraz to głośniejsza, a ja już nie chciałam dłużej się pogrążać w sklepie. Podeszłam do niej i mimo sprzeciwów z jej strony zabrałam paczkę jakiś cukierków i wzięłam ją na ręce. Wyrywała się ale nie dałam za wygraną. Zapłaciłam za wszystkie zakupy, po czym wreszcie udało mi się wyjść z tego sklepu. Zaczęłyśmy się kierować w stronę domu.
-Więcej za mną na zakupy nie będziesz chodzić. Co to było za zachowanie? Jesteś nieznośna.
-A ja cię nie lubię!- krzyknęła i mnie wyprzedziła. Nie odzywała się do mnie do końca drogi. Zrobiło mi się przykro na te słowa. Weszłyśmy do domu i zamknęłam drzwi za sobą, a Jazzy od razu pobiegła na górę.
-Cześć- powiedziałam do Justina, który był w kuchni, z tego co widziałam jadł i przeglądał jakieś papiery.
-Siadaj- powiedział bez uczuciowo. Czyżby leki przestały działać? Podeszłam do stołu przy którym jadł i coś gryzmolił w papierach, po czym usiadłam. Patrzyłam na niego, a po chwili on również spojrzał na mnie.
-Co ją ugryzło?- Zapytał jakby to było przeze mnie. No niby po części, ale inaczej się nie da.
-Byłyśmy w sklepie i Jazmyn chciała cukierki. Krzyczała, że mam jej kupić i pyskowała na cały sklep, powiedziała do mnie: Nie lubię cię i..- przerwał mi.
-A w czym problem? Czemu jej nie kupiłaś tych cukierków?- spojrzenie miał oschłe, na co lekko się spięłam.
-Justin, ja jej kupiłam wiele innych rzeczy.- spojrzałam lekko spod byka, coś w stylu: SERIO?
-No chyba, że tak, ale widziałem to spojrzenie.- lekka panika zaczęła przejmować moje myśli.
-Jazzy chodź tutaj na chwilę- Justin ją zawołał, wstając od stołu, wkładając naczynia do zlewu. Usiadł z powrotem i znowu pisał. Po chwili zeszła Jazmyn, nadal zła.
-Co?- burknęła
-Nie mówi się co, tylko słucham. Może zechcesz opowiedzieć mi co wydarzyło się na zakupach, hmm?- spojrzał na Jazzy jednym z tych swoich tatusiowych spojrzeń grozy.
-N-nic, bo mama mi nie chciała kupić cukierków. A ja..- przerwał jej
-A tamta torba na blacie? Podaj mi ją Jazmyn- Jazzy spojrzała w tamtą stronę i zrobiła to co kazał.
-A teraz wyjmij wszystkie rzeczy z torby- powiedział pewny siebie, a w Jazzy dało się wyczuć przegraną. Patrzyliśmy oboje uważnie na Jazzy, która wypakowywała prawie same słodkości. Kiedy już wypakowała wszystko, spojrzała lekko zasmucona to na mnie, to na Justina.
-Zauważyłaś coś Jazmyn?- Zapytał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Jak widzisz, tu są prawie same cukierki, żelki, pianki i chrupki. Nie sądzisz, że jest tego dużo?- zapytał i uniósł brew.
-N-no tr..- powiedziała zawstydzona i lekko zażenowana, tym, że jej duma właśnie ucierpiała.
-No dużo. Myślę, że za dużo. Dlaczego nie słuchasz się mamy? Czemu ją obrażasz? Nie lubię cię? Co to miało znaczyć? Albo będziesz grzecznie się słuchać na zakupach, albo już więcej nie pójdziesz- widziałam jak miała lekko załzawione oczy.
-Ostatnio jesteś niegrzeczna. Wydaje mi się, że jakaś kara będzie tutaj na miejscu- Zaśmiałam się w myślach, jeszcze niedawno to samo mówił do mnie. Czyli mam kolejny dowód na to, że traktuje mnie jak dziecko. Super.
-Ja i mama jeszcze się zastanowimy nad karą dla ciebie. Możesz iść- Powiedział nie odwracając wzroku od Jazzy. Teraz już łza spłynęła jej na policzek i poruszyła się z zakłopotaniem i poniżeniem, po czym pobiegła na górę.
-I nie biegaj po schodach!- Krzyknął i z powrotem wrócił do papierów. Bym zapomniała.
-Napijesz się czegoś?- Zapytałam i wyjęłam sok z lodówki dla siebie, po czym nalałam do szklanki i upiłam łyk.
-Tak, soku.- Powiedział nie patrząc na mnie, za co dziękowałam i wyjęłam szklankę, po czym wyjęłam dyskretnie leki i zrobiłam to samo co wczoraj. Na szczęście nic nie szeleściło, ani nie wydawało dźwięków, które mogły by jakoś specjalnie zwrócić uwagę. Otworzyłam tabletkę i wsypałam środek do szklanki z sokiem. Chwilę odczekałam, robiąc cokolwiek, aby nic nie wyczuł, że coś kombinuję. Czekając chwilę na pewno dokładnie się nie rozpuści zawartość tabletki, ale chociaż trochę. Podałam mu szklankę z sokiem i uśmiechnęłam się lekko, po czym poszłam do salonu i położyłam się na kanapie, zmęczona dzisiejszymi wydarzeniami.
Justin's POV:
Kiedy upewniłem się, że Lily poszła, wstałem i wylałem po cichu do zlewu pół zawartości w szklance. Wylałem jeszcze trochę, a po chwili mogłem zauważyć biały proszek na dnie. Uśmiechnąłem się do siebie i ze złości i z tego faktu, że ona myśli, że tak łatwo jej pójdzie. Oj Lily, Lily... Już więcej nie wezmę tego badziewia.
Hej :)
Jedyne co powiem to przepraszam...
Przepraszam również za długość x(
Przepraszam również za długość x(
sobota, 2 maja 2015
Rozdział 23
Lily's POV:
Kiedy kuchnia była wysprzątana na błysk, usłyszałam dzwonek do drzwi. Podeszłam i je otworzyłam. Przyjechała Patie z Jazzy.
-Dziękuję, że się nią zajęłaś. Może wejdziesz?- Zapytałam z nadzieją.
-Mama!- pisnęła radośnie Jazzy i objęła mnie, po czym szybko podreptała szukać Justina. Tak myślę.
-Nie, będę już jechać. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. A jak tam wizyta?
-Przepisał lekarstwa. Dobrowolnie nie chciał wziąć, ale wsypałam mu do szklanki z sokiem.- Patie się zaśmiała.
-Dobrze. Wpadnijcie niedługo.- Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i objęłyśmy się na pożegnanie, po czym zamknęłam drzwi. Poszłam do salonu, gdzie Justin bawił się z Jazmyn.
-A panna głodna nie jest?- Zapytałam Jazzy
-Niee- zaprzeczyła szybko głową i zaczęła gilgotać Justina
-A jadłaś coś u babci?- pokiwała głową na tak. Usiadłam koło nich i wzięłam Jazzy na kolana. Justin przypatrywał się nam, po czym się przysunął bliżej.
-Moje dwie księżniczki. Kocham was bardzo.- Powiedział i pocałował nas obie w policzek, a Jazzy się zaśmiała. Albo leki działają, albo dostał jakiegoś olśnienia. Podoba mi się jego zachowanie. Odetchnęłam z ulgą w myślach.
-My cię też...Nie Jazzy?- powiedziałam lekko nieswojo. Jego zachowanie jest inne niż dotychczas i trochę trudno mi uwierzyć, że te wszystkie lata cierpienia i przyszłe lata, mogą załatwić jakieś tabletki.
-Idziemy się kąpać? Trzeba umyć tego brudaska.- Powiedział do Jazzy i śmiesznie trącił palcem jej nosek.
-Ale juź? Za wcieśnie!- Mocniej się mnie uczepiła i zanurzyła głowę między moim ramieniem, a głową.
-O nie, na pewno nie za wcześnie. Już 20:00. Idziemy moja droga- Justin wstał i chciał wziąć ode mnie Jazzy, ale ona jeszcze mocniej się do mnie przytuliła. Justin spojrzał na mnie i lekko zaczął pociągać za moją spódniczkę, dając mi w ten sposób znak, żebym poszła za nim. Wstałam z Jazzy i zaczęłam iść z nim.
-Gdzie idziemy? Bawić się?- Zapytała przecierając lekko oczy.
-No widzisz. Już jesteś zmęczona. Dziewczynki w twoim wieku już dawno śpią.- Justin powiedział i wziął ją, a raczej próbował wziąć, bo nie chciała się ode mnie oderwać.
-Nie!- pisnęła, kiedy próbował ją ode mnie odciągnąć. Chwilę pomyślałam i po chwili się odezwałam.
-Mam pomysł Jazzy. Wykąpiemy cię teraz, a potem będziemy się wygłupiać i oglądać bajki. Co ty na to?- Widziałam, że przetwarza świeże informacje w swojej główce i zmarszczyła brewki.
-Jakie bajki?- spytała podstępnie
-Jakie chcesz- Minęła chwila i wyciągnęła rączki do Justina.
Kiedy wykąpaliśmy małą, oczywiście nie obyło się bez mokrych ubrań, wykąpałam się ja, a potem Justin. Poszliśmy do sypialni i wszyscy się położyliśmy do łóżka.
-Teraz bajki!- Jazzy wyszła spod kołdry założyła ręce w buncie a ja się zaśmiałam.
-Taa już.- włączyłam jej program, który sobie zażyczyła i położyłam się na płasko. Jazzy siedziała w środku, uważnie oglądając bajkę, Justin leżąc patrzył a to na nią, a to na mnie. Na chwilę zamknęłam oczy.
-Ile bajek mogę widzieć?- spytała Justina, a on się zaśmiał.
-Obejrzeć a nie widzieć. Jedną.
-Ale ja nie chcę śpać. To mogę dwie, nie?
-Lepiej oglądaj i się nie kłuć ze mną, bo to jest ostatnia bajka jaką twoje oczka dziś zobaczą.
-Nie- odpowiedziała zła. Wnioskuję po jej tonie.
-Tak, ale jak chcesz to nawet teraz mogę skrócić to twoje oglądanie.
-Nie!- pisnęła
-Shh, mama śpi- powiedział. Nie śpię.- Przytul ją i idź spać.
-A ciemu mama ma takie włosy a ja takie?- zapytała mając w ręku kosmyk moich włosów.
-Bo jesteś w tatusia- Justin się zaśmiał.
-A ciemu mama ma takie oci a ja takie oci?- zapytała ciekawa i wpełzała pod kołdrę.
-Mówiłem ci, że jesteś w tatusia. Zobacz. Ja też mam ciemne oczy.
-A ciemu tak?
-Bo tatuś tak chciał i się starał, żebyś była do niego podobna.
-Ale jak?
-Już dość tych pytań. Śpisz tu czy tam?
-Idę śpać tam, bo tu są ludzie, którzy za wcieśnie chodzą śpać. Ja was nie rozumiem.- Powiedziała w drodze do swojego pokoju, ciasno trzymając misia. Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Justin też. Co za agentka.
-I co się śmiejecie? Za moich ciasów to ludzie chodzili spać aż o dwudziestej sióśtej.- machnęła rączką jak prawdziwa dama i zniknęła za drzwiami. A my śmialiśmy się jeszcze bardziej.
-Chyba nasłuchała się opowiadań mojej mamy- powiedział Justin, gasząc lampkę, kładąc się na miejscu Jazzy.
-Aż o dwudziestej szóstej się kładli. Widzisz? Nie to co my- powiedziałam w żartach. Justin się chytrze uśmiechnął.
-Dziś możemy położyć się spać aż o sześćdziesiątej- powiedział z błyskiem w jego ciemnych jak to pomieszczenie oczach. Moje policzki zaczęły mnie piec i dziękowałam za zgaszone światło.
-Co masz na myśli?- Zmienił pozycję i teraz znajdował się nade mną, a jego nogi były ułożone między moje. Nachylił się, żeby szepnąć mi coś do ucha.
-Mam na myśli kochanie się z moją żoną całą noc- Zamknęłam oczy i pozwoliłam mu się oddać...
Hej :D
Trochę któtki, ale następny po prostu będzie szybciej. Ten rozdział trochę taki familijny :D podoba się? Proszę o komentarze ;)
wtorek, 7 kwietnia 2015
Rozdział 22
Lily's POV:
Wstałam, widząc tylko kołdrę i poduszkę koło mnie, co oznaczało, że on jest w pracy...albo na dole. Wstałam i poszłam do łazienki. Umyłam zęby i poszłam wziąć szybki i orzeźwiający prysznic. Czysta i odświeżona w szlafroku, poszłam do pokoju po czystą bieliznę oraz ubrania. Wyciągnęłam z szafki bieliznę, a następnie z innych szuflad wyciągnęłam Zwykłe jeansowe spodenki i do tego zwykły szary top na ramiączka. Idąc do łazienki, przelotem zerknęłam na zegarek 09:27. Podeszłam do lustra, po czym pomalowałam rzęsy, a na policzki nałożyłam niewielką ilość różu. Spięłam włosy w wysokiego, luźnego koka, który po części wyglądał byle jak, no ale tak właśnie mi się podobało. Wychodząc z łazienki, z zamiarem pójścia do pokoju Jazzy, założyłam na nogi skarpetki i poszłam do niej. Po cichu uchyliłam drzwi, z racji takiej, iż może ona jeszcze smacznie spać. Leżała zawinięta kołdrą jak naleśnik, nie ruszając się, co mogło oznaczać, że albo śpi, albo nie żyje. Na tę myśl, aż się skarciłam w głowie. No pewnie, że śpi. Zostawiłam drzwi lekko uchylone i zeszłam na dół, aby zająć się przygotowaniem śniadania. Już miałam iść do kuchni, ale zdecydowałam się najpierw zobaczyć czy Justin jest w swoim pokoju "od pracy". Niepewnie zapukałam do drzwi nie słysząc żadnej odpowiedzi więc niepewnie umieściłam rękę na klamce i lekko uchyliłam drzwi. Pokój był pusty. Nie mam pojęcia czemu, ale z ulgą odetchnęłam, że go nie ma. W dobrym humorze poszłam do kuchni i włączyłam radio, ale nie na tyle głośno, żeby Jazzy się obudziła. Wyjęłam wszystko co potrzebne mi było do wcześniej już przemyślanego śniadania i zabrałam się do roboty. Tanecznym krokiem przygotowywałam jedzenie, aż na schodach nie zauważyłam zaspanej Jazmyn. Szła z misiem w jednej rączce a drugą przecierała zaspane oczy i ziewała przeciągle. Usiadła przy stole gdzie po chwili usiadłam i ja, jedząc.
-Ktoś tu się nie wyspał, co?- zaśmiałam się- Dlaczego?- zapytałam ciekawa, zajadając.
-Nie mogłam wcioraj zasnąć
-Trzeba było przyjść do nas- powiedziałam upijając łyk herbaty. Mała tylko wzruszyła ramionkami po czym oparła się o stół.
-Na co moja księżniczka ma dziś ochotę?- Zapytałam podnosząc się z siedzenia i odstawiając do zlewu używane przeze mnie naczynia.
-Hmm... Może płatki z mlekiem- Powiedziała, bujając wiszącymi nogami, z krzesła.
-Okej, robi się.- wzięłam mleko z lodówki i nalałam odpowiednią ilość do miski, po czym wstawiłam do mikrofali. Czekając, oparłam się o blat i zaczęłam patrzeć na Jazzy.
-Do kogo ty podobna Jesteś?- zapytałam ciekawa jej odpowiedzi. Ona się uśmiechnęła, po czym szepnęła z dumą i zadziornym uśmieszkiem.
-Do tatusia- zaśmiałam się ze sposobu w jaki to powiedziała, po czym zaczęłam się z nią droczyć.
-A do mamusi nie?- uniosłam brwi pytająco, nadal rozbawiona. Pokiwała przecząco głową.
-Hmm, może zmienisz zdanie jak cię wygilgotam, co?- Ona wstała z krzesła, po czym śmiejąc się zaczęła zaprzeczać.
-Oj, chyba tak- zaczęłam się do niej zbliżać.
-Nie!- pisnęła ze śmiechem i rzuciła się biegiem do salonu, a ja zaczęłam ją gonić. Po chwili ją dogoniłam i złapałam tak, że nie mogła się wykręcić.
-Aaa, mam cię. I co teraz?- zaczęłam ją gilgotać a ona się wierciła i śmiała wniebogłosy. Po chwili usłyszałyśmy dźwięk otwieranych drzwi. Przyszedł Justin.
-Jestem!- puściłam Jazzy a ta od razu pobiegła do niego i się przytuliła. Też poszłam do nich.
-Czeeeść mała!- Zdejmował kurtkę a jazzy schowała się za jego nogami.
-Pomuś mi!- Justin zdezorientowany popatrzył na nią, a potem na mnie.
-Mama mnie gilga!- On na nią popatrzył, a potem chytrze się uśmiechnął.
-A może i ja cię wygilgam?- Mała szybko zaprzeczała głową i schowała się za stołem w kuchni. Justin poszedł za nią. Zaczęłam iść na górę.
-Lily!- krzyknął, a ja aż się wzdrygnęłam, nie wiedząc o co mu chodzi.
-Chodź tu natychmiast!- czemu on tak nagle krzyczy? Nie ukrywam, że się właśnie boję. Niepewnie szłam w ich kierunku. Jazzy stała obok Justina nie rozumiejąc o co chodzi, podobnie jak ja.
-Jazzy idź na górę kochanie- powiedział próbując zachować spokój. Nie, nie, tylko nie to...To nie wróży nic dobrego. Jazzy mnie ominęła i szybko poszła na górę.
-Lily, do mnie- powiedział ze świdrującym spojrzeniem, które oznaczało, że mam kłopoty, i to spore.
-Co się stało?- Na prawdę nie wiedziałam o co chodzi.
-Gdybym nie przyszedł w porę to cały dom poszedłby z dymem!- zaczął się wydzierać, a ja już wiedziałam o czym mówi. O kuźwa!
-J-ja nnie chciałam, zapomniałam- spuściłam głowę na dół z zażenowania. Jak mogłam zapomnieć o mleku?
-Ja wiem, że ty nie chciałaś, ale czy ty na prawdę nie myślisz?! Boże! Już samej w domu na chwilę cię zostawić nie można?!- wydzierał się wściekły, a w moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Nie były one spowodowane przez niego, tylko przeze mnie, przez to, że się rozczarowałam samą sobą. Chodzi o fakt. Gdybym poszła na górę to mogłoby się to źle skończyć. Jak mogłam być taka bezmyślna!!
-Ja nie wiem. po prostu się zagapiłam i...- urwałam w połowie. Tak na prawdę nie miałam nic na swoje usprawiedliwienie.
-I co?- zapytał z kpiną, rozczarowaniem, ale i ze złością- Lily, jesteś tak roztrzepana! Idź już lepiej, zanim oberwiesz.- Powiedział wściekły a ja tylko przytaknęłam i pobiegłam, nie mogąc powstrzymać płaczu, na górę, do sypialni. Wpadłam tam, zamknęłam drzwi i rzuciłam się na łóżko. Zaczęłam cicho szlochać w poduszkę. Miał rację...Jestem beznadziejna. Jestem roztargniona i nie mogę upilnować nawet takich błahych rzeczy jak zagrzanie mleka. Wszystko moja wina. Z tych rozmyśleń, po prostu zasnęłam...
Otworzyłam zaspana oczy i sięgnęłam ręką telefonu. Otworzyłam szeroko oczy, była już 15:08, ale nie to przykuło najbardziej moją uwagę. 4 nieodebrane połączenia. Jedno od nieznanego numeru a trzy kolejne od Patie. Był tam też sms: Czemu wyjechaliście?! Czy to Justin tego zażądał? Lily martwię się. Oddzwoń...
No to klapa. Sms wysłany został wczoraj o godzinie 20:16. Powinnam do niej zadzwonić. Zanim jednak to zrobiłam, usłyszałam jakieś rozmowy na dole. Podeszłam szybko do lustra, żeby sprawdzić mój stan. Jakbym miała jednym słowem opisać mów wygląd, powiedziałabym: PŁAKAŁAŚ. Byłam rozmazana od tuszu i nie wyglądałam najlepiej. Poszłam szybko do łazienki, a następnie przemyłam twarz wodą, starając się pozbyć resztek tuszu, po czym pomalowałam oczy na nowo. Zeszłam na dół i zobaczyłam Patie, rozmawiającą z Justinem. Jazzy oglądała bajki i bawiła się misiami.
-Cześć Lily- Patie podeszła do mnie po czym mnie uściskała, a ja odwzajemniłam jej uścisk.
-Przepraszam cię, za to że nie oddzwoniłam, ale miałam wyciszony telefon. Właśnie chciałam do ciebie dzwonić...- przerwała mi.
-W porządku. Porozmawiałam z Justinem i już wszystko wiem. Zamierzacie nadal skorzystać z pomocy psychologa?
-Tak- odpowiedziałam a Justin spiorunował mnie wzrokiem.
-Jeszcze nic o tym nie rozmawialiśmy. Zresztą, nie jestem chory! Ludzie, to już pokłócić z żoną się nie można?!
-Justin opanuj się. Jazmyn za ścianą a ty krzyczysz. Widziałam bardzo dobrze tą waszą "kłótnię" i mogę ci przysiądz, że to nie była tylko kłótnia.- Patie surowo patrzyła na niego, a on po prostu spuścił wzrok na dół. Wyglądał na zakłopotanego. I nie jestem pewna czy w moim, jakże ciekawym, życiu, widziałam kiedyś jego zakłopotanego. Role się odwróciły...
-Przepraszam was na chwilę, ale muszę zadzwonić- przypomniało mi się o nieodebranym połączeniu od jakiegoś nieznanego numeru. Poszłam na górę do sypialni, gdzie znajdował się telefon i zaczęłam oddzwaniać. Po dwóch sygnałach ktoś odebrał.
-Halo?- Jakiś męski głos. Nie miałam pojęcia do kogo on należy.
-Przepraszam, dzwonił pan na ten numer. Z kim mam przyjemność rozmawiać?- byłam zdezorientowana.
-Jason Grey.
-Ah, tak, przepraszam. Dzwonił pan odnośnie naszego dzisiejszego spotkania?
-Otóż to. Czy byłaby możliwość spotkania się dziś u mnie w biurze? Z mężem oczywiście.
-Tak, tak. O której godzinie mamy tam być?
-Gdzieś około 17:00 Pasuje Lily?- trochę mi niezręcznie rozmawiać z nim na ty.
-Dobrze, a czy mogę prosić cię o adres?- zaśmiał się
-Oczywiście...
Justina nie musiałam długo namawiać na to spotkanie, gdyż była tam Patie. Przy niej robi się potulny jak piesek. Patie zabrała Jazzy do siebie za co jej byłam ogromnie wdzięczna. Dostaliśmy lekarstwa dla Justina od Jasona. Oczywiście wizyta nie obyła się bez chamskich odzywek Justina. Właśnie siedzimy w samochodzie i w ciszy wracamy do domu. Na miejscu wyciągnęłam wszystkie leki na stół i zaczęłam odnosić się do wskazówek dr.Jasona jak je zażywać. Justin oczywiście olał kompletnie sprawę i jakby nigdy nic poszedł do swojego gabinetu. Dostał trzy opakowania leków. Mam nadzieję, że je weźmie. Wzięłam się za robienie kolacji, po czym w trakcie wyjęłam odpowiednią dawkę leków i położyłam na talerzyku. Mam nadzieję, że to coś zmieni. A jeśli nie? To co wtedy? Będę musiała żyć tak jak teraz? W strachu i niepewności, myśląc czy mi się dostanie z bóg wie jakiego powodu? Z tych wszystkich rozmyśleń rozbolała mnie głowa... Rozstawiłam talerze na stole i poszłam w stronę pokoju Justina. Zapukałam cicho.
-Chodź- weszłam i zobaczyłam go pogrążonego w papierach. Oderwał wzrok od czynności, którą do tej pory robił i skupił wzrok na mnie.
-K-kolacja- powiedziałam niepewnie, obawiając się jak zareaguje na to, że mu przeszkadzam.
-Już idę kotek- mrugnął do mnie. Zaczerpnęłam głośniej powietrze.
-Do...Dobrze- wyszłam z pokoju trochę oszołomiona. Mrugnął do mnie. Rany...Kiedyś robił to ciągle. Od razu poprawił mi się humor na te wspomnienia. Wesoło poszłam do kuchni i usiadłam do stołu, zaczęłam jeść, a po chwili dołączył do mnie Justin. Zaczęliśmy jeść. Przypomniało mi się o tabletkach dla niego. Niepewnie wstałam i podeszłam do talerzyka z tabletkami, po czym podsunęłam go Justinowi. Spojrzał na talerz, a potem na mnie.
-Nie wezmę tego- patrzył na mnie bez żadnych emocji.- Nie jestem kurwa chory, żeby brać to gówno.- Spuściłam wzrok na tabletki.
-Skoro tak, może weźmiesz jutro.- zabrałam od niego talerz.
-Chcesz herbatę? Albo soku?- zapytałam odwrócona od niego, przodem do blatu.
-Soku- przytaknęłam. Żeby go czymś zająć, zaczęłam go wypytywać jak w pracy. Zaczął mi opowiadać. Wlałam sok do szklanki, po czym dyskretnie "otworzyłam" tabletkę a następnie sprawnie wsypałam proszek do szklanki z sokiem dla Justina. Zrobiłam też tak z drugą. Bez żadnego odgłosu wymieszałam zawartość szklanki. A on nadal zdawał mi relację ze swojej pracy. Gratulując sobie w duchu za sprawną akcję, poczułam przypływ adrenaliny. A co będzie jeśli się zorientuje? Usiadłam koło niego. Znów zaczęliśmy jeść.
-Coś ty takich wypieków dostała?- zapytał z uniesioną brwią. O nie. Nie, nie. To przez strach i adrenalinę jaka we mnie buzowała. Niespokojnie poprawiłam się na krześle.
-Gorąco mi trochę- kiwnął głową i dalej zaczął jeść. Uwierzył. uff.
Po chwili zauważyłam jak jego ręka sięga po szklankę z "miksturą". Napił się i spojrzał na nią.
-Co to za sok?- O kuźwa!
-A co?- zapytałam zbyt szybko. Cholera..
-Jakiś taki dziwny. Ale może być- zaczął pić dalej.
Kiedy już zjedliśmy, zaczęłam sprzątać po kolacji a Justin poszedł dalej zajmować się papierami. Mam nadzieję, że to pomoże. To jest ratunek dla nas obu...
Hej :D
Rozdział dłuższy w ramach przeprosin, że tak długo... Trochę mało się dzieje, ale mam nadzieję, że się podoba.
Proszę o komentarze ;)
sobota, 4 kwietnia 2015
Informacja
Hej :D
Chciałabym was poinformować o moim pomyśle na nowe opowiadanie...
Jak na razie jest tylko prolog, który mam nadzieję, że was zaciekawi. Jeśli przeczytacie to byłabym wdzięczna za jakikolwiek komentarz, gdyż jeśli się nie spodoba, to nie ma sensu, żebym dalej to pisała :D
Proszę o szczere opinie ;)
LINK: http://kidnapped-for-him.blogspot.com/
*Kolejny rozdział do Pain is my middle name (Pimmn) wkrótce
Subskrybuj:
Posty (Atom)